Taterniczek 27
Drogi Wspinaczu!

A właściwie tym razem wspina­jąca się dziewczyno, która co do­piero wpisałaś się do Klubu. Cel owego wpisu jest na razie twą sło­dką tajemnicą. Ty sama najlepiej wiesz, ze nie wpisałaś się po to, by robić wspinaczkową karierę. Nie masz przecież zamiaru stać się rozrośniętym w barach i bułach babozwierzem, o którym zawsze mówi się z przymrużeniem oka. Weszłaś właśnie w okres, kiedy matka natu­ra każe Ci szukać partnera na dal­szą drogę życia. A gdzież indziej go szukać, jak nie w Klubie Wyso­kogórskim, w którym aż roi się od supermanów? Ubierasz się więc w zwiewne szatki i idziesz na wtor­kowe spotkanie do lokalu na ulicę Długą. Wślizgujesz się na salę, stajesz pod ścianą i patrzysz. W rzeczy samej: każdy z nich piękny, w barach rozłożysty i wart grzechu. Trudno się zdecydować. Postanawiasz więc jechać w najbliższą niedzielę w skałki, aby tam sprawdzić, co któ­ry wart. Będzie to taki mały tur­niej, gdzie kandydaci do Twego serduszka będą się zmagać ze skałą, a Ty sobie popatrzysz i wybierzesz.

Pogodny ranek przy źródełku w Kobylańskiej rozleniwił nieco Twych przyszłych konkurentów, bo leżą po­kotem na karimatach smażąc w słoń­cu swe piękne ciała. Czekasz więc długą chwilę, nim się który podnie­sie i pomaszeruje dziarsko ku któ­rejś z honornych skał.

Tymczasem przysiada się do Ciebie dopiero co przybyły facet, drżąc aż z żądzy zmierzenia się ze skałą.

– Dzisiaj jestem w gazie!- mówi pewnym siebie głosem.

– Może mnie przyasekurujesz? – dodaje.

Szybkim krokiem docieracie pod niewielką turniczkę, która nie wy­daje Ci się być szczególnie trudna. Twój partner zakłada wędkę, wiąże się nonszalancko w pasie i spluną­wszy w dłonie zaczyna się wspinać. Po paru względnie udanych krokach w górę obsuwa się z całkiem pokaź­nego stopnia i zwisa smętnie roz­paczliwie majtając rękami i nogami w poszukiwaniu jakiegoś punktu oparcia. Gdy po chwili udaje mu się szczęśliwie dotrzeć na szczyt turniczki i zjechać w dół – ociera perlisty pot z czoła i wzdycha:

– Wróciłem z dalekiej podróży!

Cóż, wiesz już, że to nie ten, więc idziesz pod inną skałę, o któ­rej przed laty krążyły mity. Wspi­na się po niej niczego sobie chło­pię, demonstrując niezwykłą spraw­ność. Cóż za kontrast z poprzednim! Patrzysz na niego z prawdziwą przy­jemnością i zastanawiasz się, czy by nie?… Z pewnym zdziwieniem konstatujesz, że po zjeździe facet zaczyna robić tę samą drogę od nowa. Kiedy przystawia się do niej po raz piąty-odwracasz się z nie­smakiem na pięcie i idziesz szukać dalej.

Oto do Lotników przystawia się istny ciężarowiec, umięśniony ni­czym kulturysta, buły z żelaza. Ob­wieszony hakami i kostkami nie mo­że oderwać siedzenia od ziemi. Zawziął się jednak widać, bo coraz zajadlej atakuje ścianę. No, wresz­cie udało się! Wisi z miną pełną triumfu w przewieszce i usiłuje wpiąć w haka trzymany w zębach ka­rabinek. Niestety, ziemia aż zadu­dniła pod ciężarem spadającego cielska. Zmaganiom tym przygląda się wątły staruszek z pieskiem. Bez słowa, z lekkością motyla pokonuje Lotniki na żywca. Ciężarowiec przy­patruje się temu z otwartymi usta­mi. No nie, nie będziesz przecież uderzała do pana, który mógłby być Twoim dziadkiem, nawet gdyby poko­nywał VI.4!

Odchodzisz więc szybko, aliści dogania Cię bliżej nie znany Ci młodzian. Z jego słów wnioskujesz, że jest to nie byle jaka osobis­tość w świecie wspinaczkowym:

–   Kosiłem właśnie VI.3 – mówi.

–   No wiesz, tam! – tu nieokreślony ruch ręką…

–   Przechwyt, nachwyt, podchwyt

Dup! Ale to nic! Zaczynam od no­wa: przechwyt, nachwyt, szpagat – strzeliłem ręką do takiej dziurki na paznokieć, ale tam siedział ja­kiś robaczek i ugryzł mnie w palec – więc znowu dup! Ale nic się nie przejmuję – znowu przechwyt, nach­wyt, szpagat – patrzę – w górze szczelinka jak niteczka, więc wsa­dzam paznokcie – uff! – wciągnąłem się i…

Nie słuchasz już, czy dupnął, tylko pędzisz przed siebie z ob­łędem w oczach i zastanawiasz się, jak długo jeszcze mogłabyś słuchać tej paplaniny bez obawy, że wsadzą Cię w kaftan bezpieczeństwa i od­wiozą do domu wariatów.Tat 30 Zeszyt 1005

Zziajana zatrzymujesz się przed wspaniałą, przewieszoną skałą. Pod nią grupa rozgorączkowanych widzów. Widać łoi się jakiś wielki prob­lem. I rzeczywiście: – zadzierasz głowę – a tam… Mężczyzna Twoich snów lekko niczym piórko pnie się w górę, jakby nie istniało dla niego prawo ciążenia. Miałżeby to być ten?… Serce bije Ci niczym młot, kiedy wspinacz wśród ogólnego aplauzu towarzyszy dotyka sto­pami ziemi. Wraz z nimi udaje się pod następną, równie trudną ścianę. Lecz cóż to?! Cóż wyprawia wy­branek Twego serca? Cóż znaczyć ma­ją te głębokie pokłony przed ska­lą, te pocałunki składane na niej, niczym na ustach kochanki, te znaki tajemne czynione po wielekroć?

Mieląc w ustach przekleństwo, niegodne niewinnego dziewczęcia, pod adresem uciekinierów z Kobie­rzyna przysięgasz sobie zapisać się w następnym tygodniu do sekcji żeglarskiej AZS.

Be-Be