Doprawdy, sam nie wiesz, jak to się stało. Na Bardzo Walny Zjazd do Zakopanego pojechałeś całkiem przypadkiem, z czystej ciekawości. W pociągu spotkałeś paru kolegów z Sekcji Kamienia Łupanego, podążających do stolicy Tatr, w podobnym, jak Ty celu. Jakoś dziwnie łakomie spoglądali na Ciebie, ale w swej naiwności nie przywiązywałeś do tego wagi. Żadne też podejrzenie nie zaświtało w Twym mózgu, gdy wyjęto półlitrówkę. Nie przepadasz, co prawda, za alkoholem, ale nie wypadało odmówić…
Cóż, zebranie było całkowicie stracone. Mętnym wzrokiem wodziłeś po sali, nie bardzo wiedząc, co się koło Ciebie dzieje. Jakieś głosowanie się odbyło, kogoś na coś wybierano… Otrzeźwiły Cię nieco radosne wrzaski, które nagle rozległy się na Sali. Otoczył Cę zwarty tłumek, ktoś Ci głośno i kordialnie gratulował. Potem wzięto Cię za nogi i ręce i parę razy podrzucono do góry. Nadal jednak patrzyłeś na to wszystko wzrokiem ogłupiałego barana, nic nie rozumiejąc z całej tej hecy.
. Kiedy dnia następnego, skacowany zjawiłeś się w Klubie, znów opadł Cię tłumek radosnych członków Sekcji.
Co wy, dlaczego, co to za wygłupy? – starałeś się zgłębić przyczynę ich podejrzanie dobrego humoru.
Jak to stary, przecież zostałeś wybrany do Zarządu Związku, z jednoczesną nominacją na prezesa Sekcji Kamienia Łupanego – wrzasnęli chłopcy. W górę go! – i znów parę razy obtłuczono Cię o sufit. Nogi ugięły się pod Tobą. Zrozumiałeś podstęp! Ale niestety było jut za późno. Baranek ofiarny został znaleziony.
– O, nie mogłeś przez dłuższy cza narzekać! Głaskano Cię po głowie, chodziłeś w glorii, spijałeś ambrozję pochlebstw,
Nie można powiedzieć, żeby Ci było z tym źle. Zorganizowałeś chłopcom jakiś wyjazd na Zachód, wybłagałeś 200 tys. zł i 100 dolarów i byłeś z siebie dumny. Nie byłoż to więcej, niż można od Ciebie wymagać?
Na zebranie członków Sekcji jechałeś spokojny. Czyż nie zaspokoiłeś ich pragnień? Oczekiwałeś karesów i pochwał.
Lecz cóż to, czemuż wzrok Twych kolegów ponury? Patrzą, jakbyś pomordował wszystkie klubowe niemowlęta. Ogarniają Cię złe przeczucia, ale nic to! Pewnie referujesz, co udało się załatwić.
Cooo? – syczy ten vis a yis ~ 200 tysięcy? Pięć milionów potrzeba, głupku! Za 200 tysięcy w Tatry Słowackie w
pojedynkę nawet nie pojedziesz. Zaproszenia dla pięciu osób?
Wszyscy chcemy! – wrzeszczy piętnastu – wszyscy do USA obwspinać Kanion Colorado!
No, jeden skromniś decyduje się na Francję do Verdon.
Koledzy! – szepczesz w rozpaczy wycyganiłem na klęczkach 50 dodatkowych tysięcy – na naszą Sekcję wydzielono tylko 150 Wizy wypłakałem w każdej ambasadzie z osobna.
Usiłujesz się tłumaczyć, ale Twe słowa zagłusza wrzask, a pięści wirują w powietrzu. Gdy ucisza się nieco, wstaje ten najbardziej barczysty i celując w Ciebie oskarżycielsko palcem cedzi:
Wymagamy od Ciebie, abyś załatwił nam największe dotacje. Nasza Sekcja jest najważniejsza! Gdzież jak nie w skałkach leży przyszłość Himalajów i Alp?! Z naszych szeregów wywodzą się przyszli zdobywcy!
Tu usiłujesz przerwać potok jego patetycznej wymowy, wtrącając cicho, że większość członków Sekcji, mimo często poważnego już wieku poza skałki nosa nie wyściubiła, lecz piorunujący wzrok oskarżyciela każe Ci umilknąć.
Wymagamy też zachodniego sprzętu, nie możemy się przecież na zagranicznych wyjazdach kompromitować liną z Bielska!
A mnie przydałyby się La Sportivy, albo Baleriny – piszczy jakiś mniej odważny głos z tyłu – Śmiały się ze mnie Żabojady, że się w korkerach wspinam. A swoich dolców mi szkoda!
Ja bym chciał mieć koszulkę z napisem „Puma” – drze się jakiś małolat o mniejszych wymaganiach.
Coraz bardziej przygniecionemu ciężarem żądań Twoich kolegów przychodzi Ci do głowy, że mógłbyś dla świętego spokoju ofiarować swoje świeżo zakupione buty, oraz koszulkę swej żony, z napisem „Puma”, choć z ordynarnego nylonu i wcale nie zachodnią, a nawet zastanawiasz się, jak ją po kryjomu zwędzić. Ale zwala Cię z nóg głos największego gwiazdora skałek:
Ja muszę mieć menadżera, który by mnie reklamował, woził i pokazywał!
No to możeby ktoś z Estrady – proponujesz głupio, a oczyma zmęczonej duszy widzisz go w klatce, pokazywanego na arenie wielkiego cyrku. Gawiedź wyje radośnie.
Niestety, wracasz do rzeczywistości. To nie gawiedź cyrkowa, lecz Twoi koledzy opętani żądzą wyłudzania coraz to nowych świadczeń na ich rzecz.
Chcę, żebyś mi załatwił paszport do Włoch. Jestem nieśmiały i boję się milicji. Bońkowi to paszport w zębach przynoszą!
A mnie potrzebny jest bilet na samolot. Przecież nie będę sam stał w kolejce!
Mnie trzeba załatwić jakąś porządną dietę, ciągle chodzę głodny i ostatnio spadłem przez to z 6.1.
Potrzebowałbym masażysty i trenera, na prawej ręce buła jest mniejsza niż na lewej, a jedna z łydek krzywo się rozwinęła.
Trzeba postawić w jakimś parku
ściankę treningową.
Po co w parku, gdzież się będę turlał. W Klubie musi stanąć. Porządna, z chwytami Petzla!
Należy mi się stypendium, jestem najlepszy!
Ja miałem dostać medal i nie dostałem!
Przed Tobą kłębi się i podryguje zbita, wrzaskliwa masa, mgliście przypominająca Ci Twoje przedszkolne czasy.
Dochodzisz do wniosku, że tylko stoicki spokój może Cię uratować, więc stoisz z kamienną twarzą i tłumaczysz sobie, że nic Cię już nie zdziwi, a honor każe Ci wytrwać do końca. Jednak, gdy najdorodniejszy samiec Sekcji kategorycznie domaga się atrakcyjnej panienki do namiotu, podczas któregoś z obozów, bo mu się nudzi, a klubowe dziewczyny są do niczego – nie wytrzymujesz i chyłkiem wycofujesz się z tego szalonego towarzystwa. Dziwisz się, że nikt nie zauważył Twego zniknięcia, tak bardzo wszyscy zajęci byli wymyślaniem tego, co jeszcze musisz dla nich załatwić.
Zły i załamany niewdzięcznością Twych kolegów dowlokłeś się do domu. Ty im pokażesz! Wcale się nie prosiłeś na prezesa.
Wybrali Cię podstępnie, a teraz mają pretensje. Nie, nie załatwisz im już niczego!
Pokażesz im gdzie się ręka zgina. Zwalą Cię ze stanowiska? O to wiośnie chodzi!
Zadowolony i spokojny o swój los jedziesz znów do Zakopanego, gdzie mają się odbyć nowe wybory do władz. Rozparty w fotelu słuchasz kandydatur.
Co?!, Co?! Znów Twoja osoba? Czy oni poszaleli? Sprawdził się na stanowisku? Wzorowo wywiązywał się ze swych obowiązków? Załatwił więcej, niż należało?
Koledzy! – krzyczysz, porywając się z miejsca – Koledzy! Przecież to wszystko nieprawda! Dostaliście tylko 200 tysięcy zł., parę zaproszeń i 100 dolarów, ni grosza, ni centa więcej. Nie ma trenerów, diet, zachodnich lin, ani koszulek z „Pumą”, których pożądaliście tak gorąco.
Palec na ustach przewodniczącego kazał Ci umilknąć. Gdy byliście już sami, rzuciłeś się na nich niczym młody lew.
Spokojnie! – tłumaczył Ci pierwszy gwiazdor – spokojnie! Nikogo nie udało nam się spić tym razem, więc z braku
sprzeciwu przedłużono Cl kadencję. Bez prezesa
rozwiązaliby nam Sekcję.
Ależ ja wam nie będę nic załatwiał – krzyczysz z rozpaczą, – Mam was dość! Rządźcie się sami! Zaproszeń też wam nie załatwię, aha! – dodajesz odkrywczo, myśląc, że ich tym dobijesz.
To nic, to nic – ucisza Cię jeden
z nich. Przecież nasze skałki też są takie ładne. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…
Be-Be