Taterniczek 34
Podzwonne dla Źródełka?

Kiedyś, wiele lat temu biło obficie pod samym stokiem. Potem, zwyczajem krasowych źródełek przeniosło się parę metrów niżej. Teraz już ciurka niemal po kropelce — zamiera. Zamiera, jak życie kipiące przy nim przez długi, długi czas.

Kiedy zaczynałam się wspinać termin „przy Źródełku” od dawna już funkcjonował. Gdzie się umawiamy? Oczywiście, przy Źródełku, w Kobylańskiej. Tam było miejsce, gdzie zbierali się kursanci, gdzie umawiali wspinaczkowi partnerzy, gdzie znajdował się zawsze ktoś litościwy, z kim można było związać się liną. Słowem, życie wspinaczkowe i towarzys­kie kwitło tu bujnie i kolorowo. Nawet nie ruszając się z miejsca przez całą niedzielę odczu­wało się przynależność do tego klanu w specyficzny sposób związanych ze sobą ludzi. Źró­dełko miało swoje charakterystyczne postacie, bez których żadne niedzielne spotkanie nie mogło się obejść. Wiele z nich znałam tylko z opowiadań. Za moich czasów przybywał na rowerku Wujo, niezrównany gawędziarz starszego pokolenia. Czy lctoś z młodych zna jesz­cze Wuja? Nieodłącznie związany z tym miejscem był też Janusz Baryła, którego odzywki i gadki najbardziej ponurego osobnika pobudzały o gwałtowny przypływ dobrego humoru. Dość wspomnieć, że wdzięcznym słuchaczem Janusza okazał się właściciel przyźródełko-wej łączki… Tu kojarzyły się pary, zawiązawały przyjaźnie, tu plotkowano, obgadywano. chwalono i potępiano, tu spływały nowinki z całego wspinaczkowego świata, od skałek po Himalaje. Po zwyczajowych pogwarkach towarzystwo rozchodziło się po dolinie na wspi­naczki, by pod wieczór znów zasiąść przy Źródełku, zagotować wodę na herbatę, coś zjeść. wrócić do przerwanej rozmowy. Wszystko to tworzyło niepowtarzalną, nieporównywalną z niczym atmosferę, sprzyjającą, jak to się brzydko mówi, integracji grupy.

Życie przy Źródełku nie zamarło z dnia na dzień, czy nawet z roku na rok. o nie! To działo się powoli, prawie niezauważalnie. Po prostu ubywało znajomych twarzy. Mała łącz­ka przy wywierzysku coraz bardziej pustoszała. Jeszcze od czasu do czasu zjawiał się Wujo i biadał nad upadkiem Źródełka, potem i on przeniósł się w inne strony. Odeszliśmy wszys­cy-

Jest rok 1988 i znów tutaj jestem. Parę obcych twarzy, ale gdzieś dalej, nie tam gdzie rozkładaliśmy się wszyscy. Jest cicho, od czasu do czasu zadźwięczy karabinek. Tylko echa naszych rozmów i śmiechów zostały… Jest mi smutno. Coś Się nieodwołalnie skończyło Dlaczego? Dlaczego przez tyle lat Źródełko pełniło rolę miejsca, gdzie gromadziliśmy się z własnej i nieprzymuszonej woli, a teraz stoi ono opustoszałe i jakby osierocone Przecież dzieliła nas często różnica pokoleń, a jednak potrzebowaliśmy siebie, chcieliśmy być ze so­bą.

Nic nie dzieje się bez przyczyny i trzeba socjologa, by rzecz gruntownie zgłębić i wy­jaśnić. A może wszystko to jest prostsze, niżby się wydawało?

Żyjem szybko, coraz szybciej. Dawniej wyjazdy w góry wysokie, choćby w Alpy, by­ły rzadkimi, wielkimi wydarzeniami. Teraz wyprawa goni wyprawę, i nie ma już czasu, by kultywować stare tradycje, nie ma już czasu by podtrzymywać więzi, które wydawały się niezniszczalne. Młode zaś pokolenie to pokolenie sportowców, żyjących w ciągłych rozjaz­dach, wciąż trenujących. Ich potrzeby duchowe dotyczą już innych wartości. Gdzież im w głowie kultywowanie zwyczajów klubowych dinozaurowi

Nie wierzę jednak, by wśród ludzi z naszego środowiska nie było owej potrzeby inte­gracji, o które już pisałam. Być może dokonuje się ona teraz inaczej — na wyprawach. w trakcie klubowych spotkań, w przelocie, w pośpiechu…

I chyba ze stoicyzrnem trzeba powiedzieć sobie^- panta rei. Patrzę na zamierające Źródełko i myślę, że może po pokonaniu, długiej, podziemnej wędrówki, wytryśnie gdzieś w innym miejscu na powierzchnię i zapoczątkuje nową erę… Może jeszcze kiedyś usiądzie­my wokół takiego źródełka —ale wszystko płynie ~ i smak wody z tego źródełka nie bę­dzie już ten, co dawniej.