Jeśli pragniesz przeżyć rzecz naprawdę męską i mocną, nie udawaj się w Tatry ni w Alpy, ani nawet w Himalaje, idź po prostu na nadzwyczajne zebranie członków KW-Kraków w celu wybrania delegatów na Walny Zjazd PZA. Zapewniam Cię, że impreza ta dostarczy Ci niezapomnianych wzruszeń, które nie mogą się nawet równać z doznawanymi w górach wysokich.
Pierwszy wstrząs przeżyjesz już wchodząc na salę. Spodziewasz się bowiem zobaczyć grono tryskających energią i żądzą czynu młodzieńców, a przywita Cię parę rzędów przygasłych oczu, należących do dobrze zakonserwowanych starszych pań i panów, którzy przyszli tu radzić nad sprawami i przyszłością Klubu. Nieliczne młode rodzynki, kryjące się wstydliwie po kątach, nie wiedzieć czemu pozostające jeszcze w obrębie tej organizacji, stanowią przykry zgrzyt w zestawieniu z nobliwą resztą. Siadasz więc też w kącie i słuchasz. Masz może nadzieję, że wybiorą Cię delegatem? Jesteś przecież wybijającym się młodym wspinaczem o szerokich horyzontach i mimo młodego wieku znasz się trochę na rzeczy. Nic z tego. Zarząd, jak na każdych szanujących się wyborach, przedstawia gotową już listę kandydatów, tzn. każe głosować na siebie. Stare wygi alpinistyczne będą się na pewno doskonale bawiły w swoim towarzystwie.
Ale oto z sali pada nieoczekiwana, a przyjęta z głębokim niesmakiem propozycja: podać kandydatury paru Młodych! Jednak żeby zasadom demokracji stało się zadość, acz niechętnie, zostaje zaakceptowana.
I cóż drogi wspinaczu? Horror, katastrofa! /cenzura wykreśliła/, sam /cenzura wykreśliła/ nie przeszedł! Oto zgubne skutki nadmiernej demokracji i swobody! Wstyd i hańba! Ale Ty właśnie przeszedłeś, więc nie myślisz o /cenzura wykreśliła/, tylko rozpiera Cię radość i duma. Czekasz na postulaty, cieszysz się jak będziesz nad nimi dyskutował na szerokim forum, potem zawieziesz je z tryumfem do Zakopanego. A więc czekasz…
Ha! Z krzeseł pierwszego rzędu podnosi się nobliwy staruszek i szeleszcząc plikiem drobno zapisanych karteczek oświadcza, że on króciutko i na chwileczkę… Natychmiast ogarniają Cię złe przeczucia, w pełni zresztą uzasadnione, bo oto przez godzinę sielskie dźwięki dzwoneczków i jurne nawoływania juhasów oraz góralskich dziewek przeplatają się z hukiem młotów pneumatycznych, rozwalających asfalt drogi wiodącej do Morskiego Oka i rumorem burzonych schronisk.
A Ty jak we śnie idziesz drogą pod Mięguszowieckie, pot Ci oczy zalewa, a trzydziestokilogramowy wór przygniata do ziemi. Co godzina mija Cię w pędzie czterdziestoosobowa „jednodniowa wycieczka” spiesząca, by zdążyć pod Rysy i z powrotem przed zachodem słońca.
Płyniesz, uśmiechając się z lekka na fali swojej wyobraźni poprzez groźną dla Tatr uchwałę 153, mijasz lasy ściętych głów wszelkich wrogów idei ochrony przyrody i wciąż dotrzeć nie możesz w te góry, dotknąć skały i po prostu się wspinać. Nie wiesz już, czyś na zebraniu Ligi Ochrony Przyrody, czy też Klubu Seniora.
Wreszcie staruszek, skończywszy swój „króciutki referacik” spiesznie opuszcza salę, uznawszy, swą rolę za skończoną. Więc może teraz uda się przerwać tę złą passę i skierować uwagę zebranych na właściwe tory? Nic z tego. Drogi Przyjacielu! Temat powraca, jak przeklęta fala, mimo iż próbujesz nieśmiało wtrącić, że to przecież zebranie Klubu Wysokogórskiego, a nie Rady Najwyższej Ochrony Przyrody… Rozlegające się tu i ówdzie głosy, wzywające do opamiętania giną jednak w ogólnym wrzasku zebranych, domagających się krwi tych, co w Tatrach budują kioski z piwem, klozeciki, kolejki linowe i inne wredne urządzenia.
Tak więc mija minuta za minutą, godzina za godziną, a sensownych postulatów jak nie było, tak nie ma. Księżyc zagląda w okno, a szacownemu gronu opadają głowy. Widząc, że wszystko stracone, proponujesz nieśmiało wyznaczenie terminu dodatkowego spotkania. Ciągle jeszcze się łudzisz….
Be-Be (Barbara Baran)