0 „Taterniczku” mogę tylko sentymentalnie. Towarzyszy mi od tylu lat, że nawet obecnie, gdy już zdążyłam się do niego przyzwyczaić, każdy nowo ukazujący się numer wywołuje moje macierzyńskie uczucia.
Z „Taterniczkiem” wiąże się ty¬le wspomnień o ludziach, którzy odjechali, którzy odeszli, którzy są, że patrzę na naszą śmieszną gazetkę ich oczyma, powtarzając przy każdym kolejnym numerze słowa Jurka Potockiego „ten numer nam wyszedł”. Czasem rzeczywiście „wychodził”!
Skąd się wzięła nazwa „Taterniczek”? Pamiętam, wiele, wiele lat temu, gdy znudziła się nazwa „Jednodniówka” i „Biuletyn”, postanowiliśmy rozpisać konkurs. Byłam jednym z członków Jury tego konkursu i ufundowałam dla zdobywcy nagrody flaszkę wina, kupowanego w owych zamierzchłych czasach bez kolejki i kłopotów. Wędrując z tą flaszką wina przez miasto wymyśliłem nazwę: „TATERNICZEK”, opierając się na relacjach między „Płomykiem” i „Płomyczkiem”. „Taterniczek” jako młodszy brat „Taternika” miał mieć odpowiednio mniej poważny profil niż jego starszy brat. Wycofałam się z Jury i dołączyłam do konkursowych kopert swoją, z propozycją nazwy egzystującej do dziś. W jury zasiadali, oprócz kolegów z klubu, autentyczni dziennikarze, co mojej wygranej dało znacznie wyższą rangę. Po ogłoszeniu wyników wręczyłam sama sobie butelkę wina, którą opróżniliśmy natychmiast w godnej kompanii. Wieść o nowej nazwie została natychmiast przesłana do Kanady, do Marka Jareckiego założyciela „Jednodniówki”, który również zaakceptował „Taterniczka”, nadsyłając telegram gratulacyjny.
Były okresy, kiedy nasze pismo przeżywało ciężkie chwile. Co jakiś czas grozili mu zlikwidowaniem wewnętrzni i zewnętrzni cenzorzy. A to artykuły były zbyt napastliwe, a to Kronika Towarzyska wyciągała na światło dzienne sprawy, które wolały zostać nieujawnione, a to zaczynały piętrzyć się trudności z papierem, powielaniem, przepisywaniem. Ale trwał, bez dotacji państwowych, oparty o działania ludzi dobrej woli i zakładane przez nich pieniądze. Narażał się też „Taterniczek” żonom, mężom, narzeczonym członków zespołu redakcyjnego, zazdrosnych od czasu do czasu o – ich zdaniem – nadmierną uwagę poświęcaną kilkunastu, niezbyt czytelnie powielonym stronom. Czytelnicy natomiast cenili sobie zawsze charme „Taterniczka” i cały nakład zostawał rozchwytywany w ciągu kilku minut.
Człowiekiem, który w najgorszych chwilach zawsze dla „Taterniczka” miał czas i serce był jego wieloletni redaktor – Jurek Potocki. Pamiętam dzień, kiedy wychodził z bazy pod Noszakiem na swoją ostatnią w życiu drogę. Powiedział mi wtedy, że gdyby przypadkiem nie wrócił, to chciałby, żebym dalej wydawała „Taterniczka” i abym poświęciła mu kilka słów w dziale „O tych, którzy odeszli”. Cały następny „Taterniczek” był o Jurku – o Jurku, który nie wrócił. W tym roku, 4.IX. mija piętnaście lat od tej chwili. To już w taternictwie cała epoka, znaczona sukcesami alpejskimi i himalajskimi pokoleń taternickich, ale dla mnie ten dzień tragedii pod Noszakiem jest tak bliski, jakby to zdarzyło się wczoraj, a „Taterniczek”, w którego istnienie zaangażowali się nowi ludzie jest ciągle gazetą Jurka, której nadał pewien specyficzny charakter i chciałabym żeby on przetrwał.
Ewa Śledziewska