Taterniczek 28
Drogi Wspinaczu!

Po owocnych latach spędzonych w Dolince Kobylańskiej nuda bierze Cię w swe posiada­nie i usilnie pragniesz jakiejś odmiany, odświeżenia, że tak powiem. Stąd i zowąd dochodzą Cię wieści o wspaniałych możliwościach rozwoju w piaskowcowych skałkach Gór Stołowych, dla których wyciągnięto gdzieś z lamusa przedziwną nazwę – Hejszowina. Pragnienie Twoje ujrzenia tej ziemi obiecanej staje się tak silne  że któregoś ranka pakujesz do plecaka wszyst­kie szpeje (tj. haki, kostki, friendy, pętle itd.) i tłuczesz się (oj tłuczesz!) pociągiem lub auto­busem, nie licząc już trudności z dostaniem się w sam rejon skał. Ale nic to! Twoja wola zmierzenia się z piaskowcowymi cudeńkami jest silniejsza niż przyziemne kłopoty.

Już z dala widnieje piękny i wielce obiecujący mur skalny Narożnika. Biegniesz więc ku niemu z nadzieją w oku, choć po drodze zatrzymują cię kolce jeżyn i splątane korzenie sudec­kich świerków. Klnąc najgorszymi słowy tę Haszczowinę i żałując, że nie wziąłeś ze sobą maczety, spływając potem i dysząc jak miech kowalski docierasz wreszcie pod wymarzony mur. Ha! Na górze ścieżka jakaś biegnie, bo turyści łażą i w dół się gapią. Trzeba pobiec tam szybko i zarzucić wędkę. No to ziu! Lina  rozwija się z charakterystycznym, miłym dla ucha szelestem. Towarzysz przyasekuruje, a my zbadamy skałę – myślisz z uciechą. Zjeżdżasz wzdłuż niej, starając się zapamiętać układ chwytów i stopni oraz znaleźć właściwe miejsca na haki i kostki. Hm! Coś niedobrze to wygląda. Szczeliny za szerokie, może bongo jakieś wlezie, ale cholera, wylatuje ze sporym kawałkiem ściany. Ale tu chyba coś da się wbić? No to dalejże! Bang! Bang! Bang!

A cóż to za wrzaski u licha? Co chce tu ta banda kretynów? Co? Zleźć mam natychmiast? Niszczę skałę? Wspinam się niestylowo? Oszaleli. czy co? A jak się mam asekurować? Zabić się mam, czy jak?

Zupełnie ogłupiały zjeżdżasz do podstawy. I tu słyszysz że:

  1. jesteś krakus zapowietrzony,
  2. my ci tu nogi z d… powyrywamy, jeśli nadal będziesz się tak wspinał.

I tu jakiś człeczyna robi Ci praktyczny wykład ze wspinaczki w piaskowcu, rzecz jasna bez haków, kostek, ale za to z węzłami, wiertłem i długimi, metalowymi prętami przypomi­nającymi przedpotopowe haki. No cóż, nieźle mu idzie, ma widać wprawę w tej skale. Ho, ho! Już 20 metrów nad ziemią bez żadnej asekuracji. Chyba będzie coś majstrował tym wiert­łem, bo rękę wyciąga. Ha! Dobrze, że tu tylko mech, bo dał glebę, aż zadudniło. Zanurko­wał niczym szwabski samolot podczas ostatniej wojny. (Jak to on się nazywał? Junkers, Messerschmidt, a może Stukas?). Otrzepał się tylko i lezie z powrotem. Twarda sztuka! Pokaz skończył się szczęśliwie i teraz ty masz szansę. Kiwasz głową, że wszystko rozumiesz, ale przezornie rezygnujesz z zabawy na tej ścianie nie licząc na następne cudowne ocalenie w razie lotu. Za to rodzi się w Tobie bunt i chęć zemsty.

Twoi nowi koledzy okazują się być wspaniałomyślni i prowadzą Cię pod niebotyczne Ściany Szczelińca Wielkiego. Bez większego entuzjazmu (pod groźbą, że jak będziesz bił haki to ci….) Pniesz się więc w górę, tęsknym okiem łypiąc ku górze, gdzie czernieje na tle nieba wspaniały skalny łeb z uszami – tak pięknie zwisałaby z niego wędka! Ale cóż, siła złego na jednego.

A co to u diabła? Coś gwizdnęło koło głowy; wózek! Jak Boga kocham najprawdziwszy wózek dla niemowlaka! Zakreślił w powietrzu piękny łuk i zawadził o głowę asekurującego Cię wspinacza, który osunął się z cichym jękiem. Zszokowany patrzysz na ów abstrakcyjny tutaj przedmiot. który legł spokojnie pośród stosu butelek, kontenerków po piwie, tudzież puszek po konserwach.Nic to! ~ woła do Ciebie towarzysz poszkodowanego i macha lekceważąco rękę. Onegdaj dowcipniś zrzucił tu ławkę parkową. Ledwo uszliśmy z życiem!Podarte reformy, które ląduję na Twojej głowie skutecznie ograniczając pole widzenia, przepełniły czarę goryczy. Schodzisz do podstawy ściany i bez słowa zbierasz się do odjazdu z niewdzięcznej krainy piaskowców. Odchodzisz i wiesz, że Twoja zemsta będzie straszna.

X X X

Nie mija więcej niż miesiąc, gdy przerażający widok ukazał się pewnego dnia miłośni­kom czystości stylu. Zadzierają głowy oczom nie wierząc. Na murze skalnym, na Ich Murze wędki wiszą! Jedna, dwie, trzy, dziesięć, dwadzieścia. Na każdej drodze wędka! Zły sen to?! Nie! Oto z dziesiątków gardeł ryk się wyrywa straszny:

–  Precz z regulaminem! Skałki to anarchia! Anarchia to wolność!

Już w ruch idą młotki, skała aż jęczy od wbijanych haków, sypie się i kruszy. Prawdzi­wa rzeź niewiniątek! To krakowska ekspedycja karna przyjechała!!!

Rzucili się ratować! Z gołymi rękami. Ale hurma anarchistów z dzikim wrzaskiem skopuje ich ze ściany, wisząc bezpiecznie na linach. Krótko trwała nierówna walka. Pobici sromotnie ortodoksi regulaminu chyłkiem umknęli do swego obozu.

Nazajutrz wczesnym rankiem dwie postacie cichcem przemknęły pod murem Narożnika i zaszyły się w jego najbardziej oddalonym kącie. W krótką chwilę dał się słyszeć łagodny szum spadającej liny. A później można było usłyszeć ostrożną wymianę zdań:

– Jak ci na tej wędce!

– Jak w niebie! Bezpieczeństwo i luz.

– No to wio w górę, tylko żeby nikt nas nie zobaczył!

Nie wiedzieli biedacy, że tuż za załomem skalnym odbywa się podobne misterium.

W parę dni później, już nie chyłkiem, ale coraz jawniej i coraz odważniej bohaterscy zwolennicy szkoły piaskowcowej stosowali górną asekurację. Aż dnia pewnego Krakusom ukazał się widok rozkoszny: oto najbardziej ortodoksyjny zwolennik regulaminu, który dawniej nie bał się ryzykować w imię czystości stylu 20 metrowego lotu, zawisł na wędce i majtając radośnie nogami, rozkładając ręce w geście najwyższego uniesienia wydał z siebie imponujący okrzyk:

– Panowie, a jednak wędka to jest to!

Be-Be