Taterniczek 30
Drogi Wspinaczu!

Lata płyną, i oto matka natura zaczyna domagać się swoich praw – instynkt przedłużenia gatunku działa bowiem nie tylko u normalnych ludzi – wspinacze również mu podlegają. Tak więc naturalną koleją rzeczy żenisz się, a następnie zjawia się rozkoszny bobas, który przewraca Twój dotychczasowy świat do góry nogami. Przecierane zupki, kupki i mokre pieluchy zasłaniają skutecznie Twój wspinaczy horyzont. Chcąc nie chcąc bierzesz w tym wszystkim udział, albowiem Twoja całkowicie wyemancypowana żona uznaje jedynie małżeństwo partnerskie – czyli każda robota fifty-fifty. Twoi wolni (jeszcze!) jak ptaszęta niebieskie koledzy nabijają się z Ciebie, a z czasem zaczynają omijać Twój dom, pewnie dla odegnania uroku (że niby a nuż się zapatrzą i spotka ich to samo). Najgorsze jest to, że zamiast ze zwariowanego, napalonego na każdą drogę wspinacza zamienić się w statecznego, odpowiedzialnego i tyjącego zgodnie ze zwyczajem ojca rodziny, tkwisz jeszcze w szczenięcych latach i ani rusz nie chcesz zrozumieć, że coś się już skończyło. W marzeniach widzisz się jako dzielnego młodzieńca pokonującego solo a to „Sinusoidę”, a to „Chińskiego Maharadżę”. Wreszcie los uśmiecha się do Ciebie i pewnego dnia żona w ramach dostarczania bobasowi świeżego powietrza wypycha Cię wraz z nim w skałki, sama oddając się totalnym, domowym porządkom. Towarzyszy Wam olbrzymi, poczciwy wodołaz (dzieci tak dobrze chowają się z dużymi psami!)

Grono kolegów wita Cię w skałkach ironicznym i współczującymi spojrzeniami, ale Ty nie widzisz nic, tylko Ją! Skałę! – i rzucasz się na oślep na pierwszą, dziecię powierzając opiece aniołka i wodołaza. Niestety, dwa lata babrania się w dziecięcych problemach całkowicie pozbawiło Cię sił i głupia piątka przyprawia Cię o rzężenie. Ale nic to! Jeszcze parę dróg i już czujesz się w swoim żywiole. Bobas został zepchnięty w Twych myślach bardzo, bardzo daleko… Wreszcie, po dwu gdzieś godzinach głuche ujadanie psa ściąga Cię na ziemię. Cóż, kiedy nigdzie ni śladu bobasa, a szczekanie wodołaza dochodzi z bliżej nieokreślonego kierunku. Odmawiając litanię do św. Antoniego biegniesz z obłędem w oczach w górę stoku, wyobrażając sobie najgorsze. No tak, pies jest, całkowicie ochrypły od długotrwałego ujadania, zaś gdzieś spod ziemi dochodzi Cię ciche kwilenie; to Twój nieszczęsny potomek wpadł do zupełnie nieznanej grotołazom jaskini, i dopiero solidnie zorganizowana przez kolegów – jaskiniowców akcja pozwoliła poturbowane dziecię wyciągnąć na powierzchnię. Łoisz mu skórę, psa i kolegów chwalisz za ofiarność, a sam tracisz na piętnaście minut chęć do wspinania. Lecz opowieści przedstawicieli Nowej Fali o zrobionych ostatnio solówkach nie dają Ci spokoju. Już ja im pokażę – mruczysz pod nosem. Przykazując psu pilnować bobasa, bobasowi zaś dając do powąchania pas i przywiązując go za nogę do drzewa oddalasz się w stronę, gdzie gawiedź podziwia mistrza, pokonującego śmiałą zerwę. Postanawiasz, że Ty będziesz drugi i to w lepszym stylu.

Kiedy przychodzi kolej na Ciebie, całe towarzystwo zastyga w ponurym milczeniu. Ten i ów robi znak krzyża, inni odwracają spojrzenie, inni znowu odliczają w myślach sumy, jakie trzeba będzie odprowadzić z ich klubowego konta na Fundusz Berbeki, zaś u co wrażliwszych dziewcząt pojawiają się w oczach łzy (taki młody, żona, dziecko!). Ty zaś koncentrujesz się na technicznych aspektach problemu i całą siłą swej woli przezwyciężasz świadomość refleksyjną. Kiedy dochodzisz do wniosku, że właściwy stan został osiągnięty zaczynasz się wspinać. Nawet owady zamarły w bezruchu obserwując Twe poczynania. Ty jednak jesteś pewny swego, już 1/4 drogi za Tobą i nic nie wskazuje na to…. – Tata, spadnies! – dziki wrzask dochodzi Cię spod ściany. To bobas, który odciął się Twym własnym scyzorykiem daje znać o sobie.

No i oto cudownie przezwyciężoną świadomość refleksyjną diabli wzięli. Oczyma duszy widzisz już trumnę z Twymi doczesnymi szczątkami niesioną na ramionach kolegów, a gdzieś z oddali dochodzą Cię dźwięki marsza żałobnego… Spadł przy próbie pierwszego przejścia solowego…-  dobiega Cię jak przez mgłę z mroków wyobraźni (refleksyjnej).

Tato, zesrałem się! – dobija Cię ostatecznie.

Linę z góry! – ryczysz nieswoim głosem i oto rozwija się z rozkosznym szumem prosto w Twoje ręce. Koledzy pomyśleli zawczasu! Kiedy przybity i zeźlony wracasz do domu z podrapanym i obitym bobasem, żona wita Cię spojrzeniem, które zabija. Z głową w ramionach przeczekujesz gromy padające na Twą nieszczęsną osobę.

Co za szczęście, że nie jest Twoje – dowiadujesz się na koniec – byłoby pewnie równie durne, jak Ty!

Ty przynajmniej jesteś mój! – szepczesz do wodołaza objadając się na pociechę kiełbasą, a on chcąc złapać smakowity kąsek z rozpędu odgryza Ci nos.

Be-be