Taterniczek 30
Karuzela ścian północnych

Trzy wielkie północne ściany alpejskie w 24 godziny

Idea „Niemożliwości” jest od samego początku, źródłem alpinizmu. Również dla Ch. Profita i jego gry „w niewykonalne” koncepcja ta stanowi sprężynę działania. Po 23 i 1/2 godz. wynik gry zostaje ustalony: jest to historyczna trylogia!

Profit jest samotnikiem nie tylko w ścianach, ale wszystko inne w życiu praktycznym załatwia sam. Obchodzi się bez menadżerów, trenerów itd. Organizuje wyposażenie, koordynuje transport helikopterowy z góry na górę.

W piątek 26 lipca 1985 – godzina Zero, gra zaczyna się u stóp północnej Matterhornu. Kolejność wejść została ustalana według trudności: najprostsza, nie znana jednak Profitowi ściana północna Matterhornu, fizycznie najbardziej wytężająca półn. Eigeru i na koniec technicznie najbardziej wymagająca – Filar Walkera na Grandss Jorasses. Jednakże nieubłagany chronometr sprawił, że precyzyjne plany zostały poplątane. Siedem godzin w możliwie najgorszych warunkach jest zajęty w Ścianie Eigeru. Krótka decyzja a zamiast Filara Walkera będzie wejście przez Całun na szczyt Grandes Jorasses. Nieco poniżej wierzchołka Eigeru spotyka Profit przyjaciela Jean Michel Asselin, współpracownika pisma górskiego „Alpinisme et Randones”.

Z jego Sprawozdania: „Jestem dumny z tego, że na szczycie Eigeru mogłem spotkać przyjaciela, którego uważam za rodzaj bohatera i złożyć mu gratulacje. Jestem pełen podziwu. Sam nigdy nie przeszedłbym ściany Eigeru a Christoph dokonał tego uśmiechnięty, szczęśliwy”.

Zaledwie w 24 godziny od wejścia w północną ścianę Matterhornu, osiąga poprzez Całun i grań Hirondelles Grandes Jorasses. Tutaj zupełna niespodzianka – oczekują go Rene Desmaison, autor pierwszego przejścia przez Całun i Xavier Chappaz… przygoda skończona. Rozgłos dopiero się zaczyna. Prasa rozpisuje się, już nazajutrz, telewizja, wywiady. I raz jeszcze Michel Asselin o przyjacielu:

„Wyobrażałem sobie Christophe’a upojonego zwycięstwem, oczekiwałbym od niego ja­kichś tez, jakichś teorii. Ale on nie mówi wiele, on po prostu działa, dokonuje rzeczy, na które nikt przed nim nie poważyłby się, wygrywa po prostu zakład, wierzy w zwycięstwo, zwycięstwo nad „Niemożliwością”.

MATTERHORN WYMARSZ O PÓŁNOCY

  1. Czwartek, dzień ciężkiej pracy. Ostatnie problemy z transportem helikopterowym i dopiero po południu mogę opuścić Chamonix w kierunku na Sion, gdzie czeka na mnie helikopter. Lecimy do Hornli, gdzie mogę zejść i wyspać się godzinę. 0 23 po filiżance herbaty wyruszam w stronę Północnej Ściany. Potrzebuję więcej niż godzinę, aby znaleźć wejście w drogę Schmidtów. Noc ciemna, że oko wykol. Góra, której nie znam. Wkrótce po północy przekraczam szczelinę brzeżną…

Błądzenie w ciemności.

  1. Dolna część ściany nie przedstawia problemów, szybko robię pierwsze 300 metrów. Ale u początku wielkiego zacięcia posuwam się za daleko w prawo i nagle znajduję się na litej płycie. Czołówka pokazują tylko chwyty najbliższe, stopnie są nie do rozpoznania. W ciemności muszę zdać się na wyczucie i na przednie zęby moich raków. Powrót jest skrajnie ryzykowny, raptem poruszam się na krawędzi moich możliwości i umiejętności – pierwszy naprawdę poważny moment, po którym muszą nastąpić dalsze.

Pozostała cześć ściany baz problemów…

Lekka depresja moralna.

  1. O czwartej rano stoję na szczycie, lodowaty wiatr, męczący ból głowy. Nie jest łatwo w nocy i mrozie, stojąc tutaj samotnie, walczyć, bronić się przed depresjami. Rozmawiam i przekazuję pierwsze wrażenia przez radio Szwajcarskiej Telewizji, która rejestruje je na taśmie. Zjadam trochę suchych owoców i zabieram się do zejścia. Pośpiech na grani Hornli.
  2. Kiedy weszło się po raz pierwszy na Matterhorn, zwłaszcza w nocy nie jest łatwo znaleźć zejście. Przy stałych linach spotykam pierwsze zespoły wchodzące na Matterhorn. To nastraja mnie znowu optymistycznie, wielu z nich wie o moim zamiarze. Przewodnicy dodają mi odwagi. Ktoś pyta dokąd idę. Kiedy odpowiadam: „na Eiger”, patrzy na mnie zdumiony.

Jak tylko umiem szybko schodzę na dół i po 1 1/2 godzinie jestem znowu na Hornli. Jest 5.30. Dwie godziny plus dla mego planu. Ranek szarzeje powoli, bóle głowy są nadal męczące. Helikopter który ma mnie zabrać słyszę tysiąc metrów nade mną w pobliżu szczy­tu. Czekając nań myślę o Eigerze i jego trudnościach. Nareszcie nadlatuje helikopter, piję herbatę i lecimy w Berner Oberland. Znów jestem naładowany energią i pełen przedsiębiorczości…

EIGER KOLOSALNA MASZYNERIA

  1. O siódmej rano lądujemy na Kleine Scheidegg. Z paru przyjaciółmi chowam się w zacisznym pokoju, gdzie jem śniadanie. Potrzebuję nieskończenie spokoju. Tymczasem znaj­dują się w centrum kolosalnej maszynerii złożonej z telewizji, radia, reporterów i kolegów. Nie mogę się cofnąć, muszę iść dalej. Helikopterem pod ścianę. Cóż za potęga, co za gigantyczne urwisko! Dominique Radigue odprowadza mnie do wejścia w ścianę, jego obecność dobrze na mnie działa, uspokaja mnie. Pięć po dziewiątej zaczynam drugą ścianę północną, najtwardszą, znowu będę samotny aż do szczytu…

DELIKATNE MIEJSCA W ŚCIANIE

  1. Do trawersu Hinterstoissera jednym ciągiem, ale poza nim będzie trudniej i przede wszystkim niebezpieczniej. Nieustające lawiny kamienne sprawiają, że staję się niepewny i muszę się spieszyć aby się z tego piekła wydobyć. Ciągłe zdejmowanie i zakładanie raków kosztuje dużo czasu. Przy „Żelazku” zjawia się nowa przeszkoda: 25 metrów pionowej ściany pokrytej warstwą błyszczącego lodu. Czas powoli mi ucieka a plan zaczyna się chwiać. Ciągle patrzę na zegarek, ale nie mogę się popędzać, gdyż najmniejszy błąd mógłby być śmiertelny. Muszę dokładnie ocenić trudności każdego kroku, zanim go wykonam. Chcę być ostrożny i często myślę o Sylvaenie, mojej dziewczynie…

Spadające kamienie na Trzecim Polu Lodowym.

  1. Poza „Biwakiem Śmierci” droga wiedzie skośnie przez trzecie pole lodowe. Jeślibym wspinał się wprost wówczas nieuniknione byłyby techniczno-hakowe pasaże drogi Harlina. A wiec 60 metów trawersu czystym lodem, kamienie lecą bez przerwy. Rysa na końcu „Rampy” jest powleczona grubą warstwą lodu. Również tutaj tracę więcej czasu niż zaplanowałem. Coraz jaśniej widzę alternatywę Całunu zamiast Filara Walkera

TRAWERS BOGÓW

  1. „Trawers bogów” jest przypuszczalnie najładniejszym i robiącym największe wrażenie odcinkiem ściany północnej. Jest się w najwyższym stopniu napięcia nerwowego a równocześnie ma się niezapomniane uczucie: stoisz tutaj właściwie na niczym a pod tobą zieje 1500 metrów pustki…

Przetrawersowałem 10 metrów bez raków, ale teren stawał się coraz bardziej delikatny, ryzykowny. A więc z powrotem i raki na buty. W środku trawersu muszę je znowu zdjąć aby wyżej w „Pająku” założyć – nieustanne zdejmowanie i zakładanie. Coraz częściej zdarza się, że jedną ręką trzymam się skały a drugą zakładam raki. 30 sekund potrzebuję na jeden rak…

ZNUŻENIE I POCIECHA

  1. Chociaż woda spływa rysami wyjściowymi całkiem łatwo je pokonuję. Zeszłej zimy w tym samym miejscu byłem całkowicie wyczerpany, byłem na granicy mojej wydolności, „zaglądałem diabłu w oczy” i czułem jak mi odmrażał się palec. W górze, na grani poznaję Jean Michela Asselina, który zechciał czekać na mnie na szczycie. Poczucie, ze nie jestem sam przywraca mi siły. Dostaję od niego butelkę gorącej herbaty, ściskamy się, to jest wspaniałe! Ale spojrzenie na zegarek zmusza do pospiechu, jest już 15.50, siedem godzin zabrała mi ściana i jestem skonany. Powiadam Jean Michel’owi Całun będzie w zamian za Filar Walkera

35 minut do Kleines Scheidegg.

  1. Gnam, początkowo twarzą do ściany, zachodnią granią w dół i w 35 minut jestem znowu na Kleines Scheidegg. 16,30 – posiłek, wywiady, helikopter czeka. Ale muszę po prostu się odprężyć, jeszcze nie możemy startować…

GHANDES JORASSES WĄTPLIWOŚCI U PODNÓŻA

  1. 18.00, helikopter startuje w kierunku Mont Blanc. 50 minut później wysadza mnie na Col des HirondelIes. (We Francji zabronione jest wysadzanie alpinistów w górach, więc używamy podstępu i lądujemy na granicznej grani). Ośmioma zjazdami docieram pod ścianę północną. U początku stromej rynny Całunu opuszcza mnie na chwilę odwaga. Pół godziny walczę z pokusą, aby zrezygnować. Szczelina nie do przebycia, jedynie przez skały po pra­wej. Jestem śmiertelnie zmęczony! Wczoraj cały dzień zajęty byłem sprawą helikoptera, jestem teraz prawie od 40 godzin bez snu.

Mimo wszystko zaczynam…

 

SPAĆ, TYLKO SPAĆ

 

  1. Pierwsze sto metrów jest odsłonięte z lodu. Wspinam się w linii spadku Pointe Walker i nieustannie słyszę gwizd lecących kamieni. Niesamowite, słyszy się ciągle kamienie, których nie widać i którym nie można ustąpić. Jednak mam szczęście, wyżej panują idealne warunki. W miejscu, w którym rynna wejściowa do ściany lodowej rozszerza się, instynktownie trawersuję w lewo. W sekundy potem bombardowanie kamieniami w rynnie. Gdybym był tylko trochę wolniejszy… lepiej o tym nie myśleć! Pośrodku flanki lodowej zasypiam, opieram głowę o lód. Zimno budzi mnie gwałtownie, muszę iść dalej! O 23.30 stoję w końcu na grani. Nie mogę więcej oprzeć się potrzebie snu, na małej półce zapadem w drzemkę.

NA KOŃCU NIESPODZIANKA

  1. Wspinam się granią wewnętrznie odprężony, ale kierunek nie jest mi dobrze znany
    i jasny. Zapycham się kilkakrotnie, mój stan fizyczny jest coraz gorszy, tylko z trudem się
    koncentruję. O 1.45 staję na najwyższym punkcie. Nieco później widzę dwie postaci śpiące
    w śniegu. To Rene Desmaison i Xayier Chappaz, którzy czekają tutaj na mnie. Co za niespodzianka, co za niezapomniany moment! Szczęście moje jest bezmierne, obaj dają mi jeść i pic. Następnie ostrożnie schodzimy w kierunku Doliny Ferryt. Dopiero o 7.30 jesteśmy na dole, Collin z „Europa 1”, Marcel i inni przyjaciele są, czekają już na nas. Jestem całkowi­cie wyczerpany, ale w najlepszym nastroju. Jedziemy do Chamonix, gdzie czeka moja dziewczyna…

NIEBEZPIECZEŃSTWO

Oczywiście istnieje! Wiem o nim, odpowiednio do tego uważam. Przed każdym trudnym miejscem rozważam dokładnie co będę robił. Nie chciałbym pewnego razu stać się ofiarą błędu lub nierozwagi. Na Eigerze natrafiłem parę razy na kres moich możliwości stojąc na końcach raków, gdzie mogło pójść niedobrze. Ale wierze, że zawsze w jakiś sposób dam radę, że uda się wyjść z niebezpiecznej sytuacji, że nic się nie stanie.

ODŻYWIANIE

Generalnie biorąc odżywiam się starannie, tzn. bez mięsa, tłuszczu, cukru, bez alkoholu. Jem potrawy mączne, jarzyny, owoce, lubię ciastka i nie potrafię ich sobie odmówić. Przed trzema Ścianami północnymi przygotowywałem się pod tym względem starannie, przez 4 dni. Pierwszego dnia wybrałem się pieszo do Montenyers (biegiem), cały dzień się wspina­łem, a wieczorem jeszcze godzinę biegałem po lesie. Byłem po tym niemal wykończony, ale rezerwy cukru w organizmie zostały usunięte zupełnie. Dwa dni następne odpoczywa­łem i tworzyłem zapas glukozy w organizmie jedząc ryż, potrawy mączne, jarzyny, owoce. W ten sposób czwartego dnia byłem w optymalnej formie. Podczas wspinaczki nie miałem żadnych problemów mięśniowych, ani razu skurczy. Przede wszystkim bardzo szybko po tym maratonie wspinaczkowym wróciłem do formy. Musze dodać, że w ścianach piłem bardzo dużo, 4 pojemniki Izostaru na jedną ścianę i dwie filiżanki herbaty pomiędzy wejściami.

SPRZĘT

Ekwipunek zaś był prawie doskonały, idealny! Bielizna spodnia z Faserpelzu a na to kombinacja Gore-tex. Czekany i raki zmieniałem przed każdą ścianą. Jedynie buty muszą być w najbliższych latach ulepszone.

PRZYSZŁOŚĆ

Może raz jeszcze trzy ściany w 24 godzinach, tym razem zimą. Później Himalaje! Wszystkie ośmiotysięczniki chciałbym zrobić w ciągu jednego roku. Nie myślę o tym zbył serio. Ale dlaczego by nie? Jako pierwsza jest Annapurna, gdzie pod koniec 1986 jadą moi przyjaciele, lub południowa Lhotse, na którą zaprosił mnie Reinhold Messner.

Christine Grosjean, Pierre Pagani, Christophe Profit Bergsteiger

Tłum. Jerzy Kolankowski