Redaktor wielce wspaniałego aperiodyku, jakim jest Taterniczek dwoi się i troi, ażeby dostarczyć Ci, mój drogi (O, Wspinaczu!) coraz to nowych wrażeń i wzruszeń zaprawionych jakże często dreszczykiem emocji. Ostatnio w pogoni za nową sensacją przeprowadził wywiad z jedną z supergwiazd naszego alpinizmu:
Redaktor: – Na początek sakramentalne pytanie – Dlaczego się wspinasz?
Gwiazdor: – … Eeeeee… Yyyyyy…
Red.: – No… Już Mallory powiedział…
G: (z nagłym ożywieniem) – A kto to był Mallory?
Red.: ??? – Może zmienimy trochę to pytanie: Co spowodowało, że któregoś dnia, zapakowawszy linę do plecaka…
G.: – Aaaa, już wiem, już wiem! To było tak: U Józka w bloku, na czwartym piętrze była balanga. Wychylam się z okna, żeby puścić pawia, a tu jakiś sznurek przed nosem mi dynda. Patrzę do góry, a tam facet dłubie w ścianie i czarnym kitem dziury klajstruje. Sznurek mi się spodobał, więc nie namyślając się chlasnąłem go szyjką rozbitej butelki Za chwilę coś z wrzaskiem przeleciało koło okna i pacnęło o trotuar, ale mocno dawaliśmy w szyję, więc niewiele nas to wzruszyło. Po balandze wziąłem sznurek do chaty, ale na nic się nie nadał: do wieszania bielizny za gruby, żeby się powiesić za długi. Kiedyś przyszedł Józiek i powiada: wiesz, widziałem facetów, co wieszają takie powrósło na skale i lezą do góry. Spróbuj i ty, co się ma marnować. Nie bardzo wiedziałem, gdzie szukać takiej skały, ale Józiek mi pomógł .Jeździł do swojego kumpla do Będkowic na piwko, a że esteci z nich byli, no to popijali na łonie natury pod skałką. I tam widzieli tych facetów. Więc zapakowałem ten sznurek i pojechałem. No i wzięło mnie…
Red.: – Wiemy, wiemy. W krótkim czasie niczym były dla Ciebie sześćpiątki. To właśnie Twoim łupem padł szlagier sezonu- Kolka Bolka solo. Jak to się stało? Podobno miałeś tylko dwóch świadków?
G.: – To było straszne! Przyjeżdżam sobie codziennego dnia w skałki, spokojnie, na luzie. Myślę, zakoszę jakiś problemik, a tu z krzaków wychodzi takich dwóch: mordy odrapane, włosy jak badyli, na punka, i do mnie ze scyzorykiem. No to ja chodu! Ani się nie obejrzałem, a już jestem w połowie jakiejś ściany. Otrzeźwiałem trochę. Rozglądam się: toż to moja wymarzona Kolka Bolka, której od paru miesięcy nie mogłem przejść nawet na wędkę!
Red.: – A jak było z ową słynną wyobraźnią refleksyjną?
G.: – Byłoby całkiem dobrze, ale jeden sukinkot wylazł na górę i czeka… Możesz sobie przedstawić jak podżyłem, kiedy refleksyjnie wyobraziłem sobie, co on ze mną zrobi na górze. Albo jak mu przyjdzie do głowy zrzucić na mnie parę kamyków. Ale on tylko stał i patrzył. Tam w jednym miejscu jest przewieszka, tak, że nie mógł mnie widzieć i wychylił się trochę za daleko… Wtedy mogłem spokojnie ukończyć drogę.
Red.: – A jak było z głośnym, onsajdowym problemem lewego skraja lewej połaci północno-wschodniej ściany Szalonej Skały?
G.: – Ano idę sobie doliną, rozglądam się za problemami, które dałoby się załoić, aż tu nagle… dech mi zaparło: na szczycie Szalonej Skały dziewczyna stoi. Ale jaka dziewczyna! Stary! Nogi – obłęd! Mini – kieckę miała, kto teraz takie nosi?! W dzieciństwie się napatrzyłem, ale cóż za pożytek z tego był wtedy?… No to rozumiesz… najkrótszą drogą, nie pieprząc się asekuracją, na samych kreknapach, żeby mi jej; kto nie podkosił. Sam nie wiedziałem ile to było. Potem mi chłopaki powiedzieli, że chyba 6.7. Żaden już nie przeszedł, chociaż różne dziewczyny na szczycie dla zachęty stawały. Nawet gołe.
Red.: (Oblizuje się) – Ta widać była najlepsza! No i co?
G.: – Kończę drogę, podnoszę głowę, już suszę zęby w uroczym uśmiechu, a tu co? Zamiast cud-dziewczęcia — ohydna starucha! Czary jakie, czy co? – myślę. A jędza się drze: będziesz ty chuliganie mojej córce pod spódnicę zaglądał! I łup mnie po łapach witką wierzbową. Dobrze, żem się ostatniego chwytu dobrze ucapił, bo krucho by było. 30 metrów wolnego lotu! Na pamiątkę, jako autor dałem nazwę – Nie ma złej drogi do mej niebogi.
Red.: – Ostatnio mówi się, że ku zgorszeniu bab pasących krowy, a szczeremu za chwytowi klubowych koleżanek wspinasz się nago…
C.: – Gdzie tam nago, jakie nago! Przecież chusteczkę naszywaną koralikami miałem na głowie. Jak to ludzie z igły zrobią widły!
Red.: – Po wielkich sukcesach skałkowych przydałyby się teraz góry wysokie…
G.: – O nie, co to to nie! Dałem się kiedyś jakiemuś kretynowi namówić na Tatry, i co? Na Halę Gąsiennicową pod górę taki kawał, że na Skupniowym Upłazie musiałem się czujnie kupionym na dole piwkiem ratować. A co potem? Kto się wspina więcej niż 30 metrów? A tu 200 metrów trzeba było przejść. Po 50 rzęziłem już jak na szubienicy. Drę się do partnera: ja już nie mogę, spuść mnie! A on na to: GOPR by trzeba! Ja takiego wstydu nie przeżyję! No to się odciąłem i zlazłem. Jeszcze mi dolało po drodze. Zmarzłem, zmokłem. Nieee, to nie dla mnie. Przywlokłem się ledwo żywy do schroniska i dałem znać dyżurnemu, że tam taki siedzi i ani w górę, ani w dół. Całą akcję zorganizowali! Nie poszedłem, nie miałem siły, chociaż bardzo chciałem widzieć, jak ten głupol się wstydzi. Alpy, Himalaje – to dobre dla dziadków! Ja bym nawet wolał, żeby skałki były bliżej. Co się człowiek w autobusie umęczy…
Red.: – A jakie plany na przyszłość?
G.: – Może kiedyś pojadę w pustynię samotnie…
Red.: – Zaraz, zaraz, to już ktoś powiedział!
G.:- Mallory?
Be-Be