Taterniczek 33
Drogi Wspinaczu!

A więc nadszedł czas „Wielkiej Wyprawy”. Najlepiej w Himalaje. Najwyżej, a więc i splendory największe. Trwa przedwyprawowa gorączka: załatwimy wizy- nie załatwimy, zdobędziemy forsę – nie zdobędziemy. Termin wyjazdu zbliża się nieubłaganie, a tu ni dolara, ba, ni grosza przy duszy. Wypracowało się co nieco na konto wyprawowe, ale to mało, mało, mało. Główkujesz więc na pełnych obrotach, gorączka pobudza wyobraźnię… Jest!!! Jest!!!

Kolega Szaman pracował z nami, ale trenując zawzięcie dla zdobycia wyprawowej formy spadł z Księżycowego Kominka i złamał nogę. Nie powalczy już wprawdzie w górach, ale są jego pieniążki! A na co mu tutaj? Przecie i tak nic ciekawego nie kupi. Zresztą jak będzie po sklepach biegał ze swoim złamanym kulasem? Za to w Dubaju … albo w hotelu „Relax „… Rozmarzasz się i obcasem przygważdżasz do podłogi resztki wyrzutów sumienia.

Ha! Dowiedział się sukinkot! O etyce wykład robi! Nie rozumie patafian, że etyka książkowa z himalajską nie mają nic wspólnego. W XIX wieku się rodził! Przecie to już inne czasy, inna formacja społeczno-polityczna. Pozbyliśmy się już dawno drobnomieszczańskich zahamowań. I to ma być kolega? To jest były kolega! Nie rozważasz dłużej tej kwestii, zresztą kolektyw już zadecydował.

Szmalu jednak ciągle mało. Szukasz więc jakiegoś westmana – jelenia. Znalazło się jakieś zachodnie pokurczę, ale nie chce dać ani centa. Płaczliwie twierdzi, że na poprzedniej polskiej wyprawie, która kosztowała go 10 tys. dolarów struł się „Przysmakiem Śniadaniowym „, który zapewnili mu polscy koledzy – w ramach gratyfikacji za jego nędzny wkład.

Termin odlotu tuż, tuż! Bieżysz więc żwawo na lotnisko, podrzuciwszy uprzednio klubowemu księgowemu plik faktur bez pokrycia na parę melonów. Za Tobą rodzina płacząc i złorzecząc za ograbienie z ostatniego grosza. Wściekły, obiecujesz złote góry po powrocie, bo przecież w Dubaju…

Cóż to? Samolot nie odlatuje? Zepsute podwozie? Naprawdę??!! Włosy stają Ci dęba. a wspomnienie Lasów Kabackich ścina krew w żyłach. Najchętniej zrezygnowałbyś i wrócił do domu, ale wtedy odważniejsi koledzy zabiorą Twoje pieniądze… Biegniesz więc szybko do najbliższej knajpy. Tu kelner bezradnie rozkłada ręce: Alkoholu brak. Wydajesz jęk.

– Na trzeźwo będę umierać?!

No, tym razem się udało! Szczęśliwie na miejscu. Odprawa celna.

-Co? Czemu jestem taki gruby? Taki się urodziłem. Niemożliwe, żebym ważył pół tony? Przecie waga nie kłamie! Co najwyżej wpiszą mnie do Księgi Rekordów Guinessa. Czemu jestem taki nieforemny? A czy to moja wina? Won z łapą! Co mi tu po kieszeniach? Że antyterrorystyczny wykrywacz dzwoni? To tylko parę konserw, co będę jadł u diabła? Ten potężny tors? No pewnie, jest się tym sportowcem! Że co? Kryształy? No to co? Ja lubię mieć luksus na wyprawie! Nawet zupę w proszku pijam z kryształu! To dziwne nakrycie głowy? Pośladki jak potężne kule? Przecie w Indiach z higieną nie najlepiej, więc na zapas parę nocniczków… Co to pan celnik mówi? Że już nie idą? No to proszę, ten z główki na pamiątkę. Co? Mogę już przejść? Dlaczego go tak schudłem? A kto mnie tak wykończył?

No, wreszcie na miejscu. Żyjemy!!! Teraz bagaż, który płynął statkiem osobno. Nie ma!!! Podobno potężny wybuch bliżej nieokreślonego materiału zatopił tak cenną dla nas jednostkę pływająca. A mówiłem Ryśkowi żeby nie ładował pięćdziesięciu bębnów  z butlami z butanem. Idą w „Relaksie”? Teraz mu pójdą! Pomyłka? Co za szczęście! Tamtym statkiem płynął bagaż wyprawy z Wrocławia.

Wreszcie Twoje stopy dotykają wymarzonego bruku egzotycznego miasta. Jeden plecaczek na ziemię. Podaj Ryśku drugi! O! A gdzie ten pierwszy? Rozpłynął się w drgającym od upału powietrzu? Pochłonęła go egzotyczna gleba? Ty szczeniaku, ja ci tu pokażę! Niestety, za późno: twój piękny, nowy, pełen „Zenitów ” plecak ląduje na przejeżdżającej rikszy, a malec ginie w jednej z bram. Ty za nim.

– A, dzień dobry panom, ten nóż na gardle to po co? Proszę, tu jest 100 dolarów, więcej nie mam przy sobie. Aparat weźcie sobie na pamiątkę. Podoba Wam się moja koszula i spodnie? Proszę uprzejmie! Właściwie to było mi za gorąco. W kąpielówkach będzie mi w sam raz.

Teraz krótki, paręsetkilometrowy dojazd autobusem. Stojąc na dachu, ściśnięty, jak w rodzimym MPK z przerażeniem konstatujesz, że Twoje miejsce usiłuje zająć co najmniej dziesięciu tubylców z żywym inwentarzem. Paroma lewymi prostymi udaje Ci się pozbyć nieszczęśników, którzy wśród złorzeczeń lądują na rozpalonej słońcem glebie. Cóż, kozie nie dałeś rady. Na Twój lewy prosty odpowiedziała bykiem w żołądek. Autobus rusza. Ty zaś zostajesz z kozą, która mszcząc krzywdę właściciela usiłuje rogami zrzucić Cię z dachu.

Karawana! Największy bularz wyprawy podrzuca 8O-cio kilogramowy plecak jak piórko. Ręce dzikich wyciągają się chciwie. Niektórzy zabezpieczają sobie po dwa ładunki. Któryś, zadając sobie „piórko” na plecy pada przełamany w krzyżu.

Oto baza. W majestatycznej ciszy himalajskich olbrzymów trwa obliczanie resztek forsy, mającej stanowić zapłatę dla niecierpliwie pozierających tragarzy. Zgodnie z przewidywaniami brakuje połowy umówionej sumy. Trzeba chyba sprzedać bazę okolicznym chłopom i zadłużyć się u mnichów z pobliskiego klasztoru.

Załatwione. UFFFF! Żeby tylko tak często nie przychodzili gnoje sprawdzać, jak czuje się ich przyszłe dobro. Każdego ranka. gdy jeszcze śpisz, przychodzi bezczelne chłopiszcze macać, czy jego śpiwór zbytnio się pod Tobą nie skluszczył.

Ale nic to! Wreszcie pod ścianą! Teraz tylko zgrabnie lawirować żeby koledzy robili za woły pociągowe, a Ty już wygłówkujesz, jak znaleźć się w odpowiedniej chwili w obozie szturmowym.

I oto wymarzony szczyt. Już nikt i nic nie odbierze Ci zwycięstwa.- Jeszcze tylko parę kroków… A cóż to za kosmate bydlę łapie Cię za gardło i potężnym kopniakiem zmienia kierunek Twej wędrówki?! Czyżby i do tajemniczej rodziny Yetich dotarła znad Wisły idea czystych serc i ów kopniak miał uświadomić Ci, żeś niegodny himalajskich szczytów?

Zatrzymujesz się dopiero przed progiem bazowego namiotu. Usiłujesz jeszcze złorzeczyć, ale to nie zmienia faktu, że sukces przypadł Twoim kolegom…

Już po wszystkim! Syci zwycięstwa śpią skonani zdobywcy. Lecz nagle wśród nocnej ciszy straszliwy alarm się podnosi! To kierownik wzywa wszystkich w sprawie najwyższej wagi. Nie może zabraknąć nikogo! Jedni pełzną więc na czworakach, inni kuśtykają, a tam dwójka niesie na ramionach zdeteriorowanego kolegę. Cóż się stało? Co za katastrofę zwiastuje donośny głos kierownika?

– Kochani! W Imieniu najwyższych władz państwowych, Zarządu Głównego PZA, oraz Zarządu naszego Klubu chciałem Was wszystkich przytulić do serca i podziękować za wspaniały sukces… Tu przerwało mu głośne pacnięcie: to zemdlał zdeteriorowany kolega. Za nim zwaliło się paru kolejnych, W chwilę później lądują na kierowniczej głowie „Konserwy Tyrolskie”, „Przysmaki Śniadaniowe „, a potem, gdy brakuje już żywnościowych akcesoriów – resztki rozdrapanej przez chłopstwo bazy..

A Ty? Bez sukcesu i „złotych gór” wracasz ponuro do kraju. Samolot odrywa się na ostatnich metrach pasa startowego, obciążony ponad miarę łupami Twoich kolegów. Ty zaś jesteś „na lekko” i tylko jedna butelczyna marnej wódki ratuje Cię od ostatecznej frustracji. Samolot ląduje na Okęciu i już biegnie w Twoim kierunku rozjuszona żona z przysłowiowym, ale tym razem najzupełniej realnym wałkiem, oraz groźny księgowy wymachujący z daleka fakturami

Lecz Tobie jest wszystko jedno. Radośnie wyjeżdżasz na bagażowym taśmociągu z niesprzedanym w „Relaksie ” nocniku na głowie i pustą już butelką w ręku…

Be-Be (Barbara Baran)