Taterniczek 33
Rysiek Malczyk – refleksje Kaskadera

Straciliśmy jednego z największych. Zazwyczaj nekrologi tak rozpoczęte zawierać winny skrót biografii, opis dokonań a wszystko utrzymane w tonacji żywotów świętych. Biografii Jego nie będę pisał – za mało o Nim wiem. Zginął tragicznie. Prawo ciążenia, które tyle razy okpił, okrutnie i bezwzględnie zakpiło z Niego.

Po krótkim okresie „kaskaderzenia” drogi nasze rozeszły się i nigdy po tej stronie grani nie będzie dane im się przeciąć.  Wiem tyle, że jako wspinacz karierę zaczął bardzo wcześnie, mając bodaj 14 lat wspinał się już w Tatrach, z którymś z wybitnych wspinaczy poprzednich generacji –  Nowackim, chyba.

Gdy spotkaliśmy się w roku 1969 tych kilka dróg — odhaczeń, od których wspinacz­kowa rewolucja zaczynała się,  miał  już za sobą. Nieistotne, jak były zrobione. Łapało się wtedy wszystkiego, co wystawało ze skały, a przytrzymywanie na sztywno nie ucho­dziło za coś specjalnie nieeleganckiego. On pierwszy z nas dostrzegł, że formacje takie dadzą się posiąść i zrobił to. Rotunda, Rysa Babińskiego, Wielka D. Słonia, wielki tryptyk otwierający nową jakość.

A Rysiek nie ustawał, przechodząc nowe drogi duże i małe, powtarzając stare, coraz bardziej elegancko. Właśnie – ta niewiarygodna elegancja, z którą poruszał się po skale, bez widocznego wysiłku i, z pozoru bez jakiegokolwiek treningu. l nonszalancja, z jaką rzucał wyzwanie starszej generacji, przechodząc bez asekuracji, ówczesne, jak to nazywa­no „ausery”. Były to czasy, kiedy przejście nawet z górną asekuracją Filarka Worwy, czy Banana w Kobylańskiej  zbierały tłumy widzów. I kiedy mistrzowie klnąc i sapiąc kończyli swój show, na koniec, w gumiaczkach (w czym się wtedy nie wspinało?!) solo dreptał sobie Rysio.

Bardzo długo trwało, zanim mu to odpuszczono.

Wchodził wtedy ostrożnie, ale błyskotliwie w Tatry, w Dolomity. Jego wiedza o górach była zdumiewająca. Nikt Go nie widział czytającego, nie latał po Krakowie z natchnioną miną i plikami książek pod pachą, a jednak te góry znał, potrafił powiedzieć kto, gdzie, kiedy i w jakim stylu. Nawiasem mówiąc uderzająca była Jego filmowa wręcz pamięć z jaką opisać umiał każdy chwyt i stopień na przebytej raz drodze.

Nie był typem ryzykanta, szaleńca rzucającego wszystko na szalę, marzącego o sławie lub śmierci. Ryzyko, które podejmował było, wbrew pozorom dobrze skalkulowane. Ale On pierwszy, wraz z dziś zapomnianym  Andrzejem Tyrpą ośmielił się dokonać przejścia, które zignorowane przez współczesnych stało się w Polskich Tatrach rewolucją. Piszę o przejściu kombinacji wariantów na Kazalnicy, zwanej obecnie Malczykówką. Trzeba pamiętać klimat tamtych lat, atmosferę grozy i wtajemniczenia, podsycaną przez hakomistrzów, by docenić śmiałość tego kroku, i trzeba czasu i dystansu by ocenić jego konsekwencje.

Jaki był.

Na pewno nie mógłby służyć za bohatera czytanek dla szkolnej dziatwy i wzorzec do naśladowania. Potrafił być błyskotliwie inteligentny, we właściwy sobie złośliwy nieco sposób, potrafił też być piekielnie trudny. Można tylko spekulować kim mógłby, poza górami stać się, gdyby inaczej potoczył y się Jego losy, ale jedno jest pewne – nigdy nie byłby jednym z wielu. W Jego osobistym życiu długo działo się coś bardzo niedobrego i paradoksalnie śmierć zabiła Go gdy znalazł wreszcie prawdziwy Dom. Ciążył na Nim alkohol,  tragiczna śmierć rodziców, wczesne i niefortunne małżeństwo. Nie był wzorem gentelmana.

Ale też był pierwszym w naszym kraju, który wspinanie podniósł do rangi artyzmu i nie można patrzeć inaczej na Jego życie jak na życie artysty — z całym dobrodziejstwem inwentarza, i choć może „nie zasłużył na światłość, na pewno zasłużył na spokój…”

Trudno mi podsumowywać i oceniać, ale zaryzykuję, że właśnie Jemu należy się miej­sce obok takich nazwisk jak Stanisławski, Orłowski. Łapiński czy Długosz. Do końca był aktywny, wciąż potrafił zaskakiwać wspaniałą formą. Do końca pozostało Mu obce zadę­cie, koturny i te wszystkie akcesoria, w które stroją się wielcy młodzi. A On pozostawał wielki przeszło 20 lat i do końca umiał tych innych, wielkich, uczyć pokory.

Dał nam bardzo wiele. Wiele wziął. Nigdy nie będzie zapomniany.

Witold Sas-Nowosielski