Straciliśmy jednego z największych. Zazwyczaj nekrologi tak rozpoczęte zawierać winny skrót biografii, opis dokonań a wszystko utrzymane w tonacji żywotów świętych. Biografii Jego nie będę pisał – za mało o Nim wiem. Zginął tragicznie. Prawo ciążenia, które tyle razy okpił, okrutnie i bezwzględnie zakpiło z Niego.
Po krótkim okresie „kaskaderzenia” drogi nasze rozeszły się i nigdy po tej stronie grani nie będzie dane im się przeciąć. Wiem tyle, że jako wspinacz karierę zaczął bardzo wcześnie, mając bodaj 14 lat wspinał się już w Tatrach, z którymś z wybitnych wspinaczy poprzednich generacji – Nowackim, chyba.
Gdy spotkaliśmy się w roku 1969 tych kilka dróg — odhaczeń, od których wspinaczkowa rewolucja zaczynała się, miał już za sobą. Nieistotne, jak były zrobione. Łapało się wtedy wszystkiego, co wystawało ze skały, a przytrzymywanie na sztywno nie uchodziło za coś specjalnie nieeleganckiego. On pierwszy z nas dostrzegł, że formacje takie dadzą się posiąść i zrobił to. Rotunda, Rysa Babińskiego, Wielka D. Słonia, wielki tryptyk otwierający nową jakość.
A Rysiek nie ustawał, przechodząc nowe drogi duże i małe, powtarzając stare, coraz bardziej elegancko. Właśnie – ta niewiarygodna elegancja, z którą poruszał się po skale, bez widocznego wysiłku i, z pozoru bez jakiegokolwiek treningu. l nonszalancja, z jaką rzucał wyzwanie starszej generacji, przechodząc bez asekuracji, ówczesne, jak to nazywano „ausery”. Były to czasy, kiedy przejście nawet z górną asekuracją Filarka Worwy, czy Banana w Kobylańskiej zbierały tłumy widzów. I kiedy mistrzowie klnąc i sapiąc kończyli swój show, na koniec, w gumiaczkach (w czym się wtedy nie wspinało?!) solo dreptał sobie Rysio.
Bardzo długo trwało, zanim mu to odpuszczono.
Wchodził wtedy ostrożnie, ale błyskotliwie w Tatry, w Dolomity. Jego wiedza o górach była zdumiewająca. Nikt Go nie widział czytającego, nie latał po Krakowie z natchnioną miną i plikami książek pod pachą, a jednak te góry znał, potrafił powiedzieć kto, gdzie, kiedy i w jakim stylu. Nawiasem mówiąc uderzająca była Jego filmowa wręcz pamięć z jaką opisać umiał każdy chwyt i stopień na przebytej raz drodze.
Nie był typem ryzykanta, szaleńca rzucającego wszystko na szalę, marzącego o sławie lub śmierci. Ryzyko, które podejmował było, wbrew pozorom dobrze skalkulowane. Ale On pierwszy, wraz z dziś zapomnianym Andrzejem Tyrpą ośmielił się dokonać przejścia, które zignorowane przez współczesnych stało się w Polskich Tatrach rewolucją. Piszę o przejściu kombinacji wariantów na Kazalnicy, zwanej obecnie Malczykówką. Trzeba pamiętać klimat tamtych lat, atmosferę grozy i wtajemniczenia, podsycaną przez hakomistrzów, by docenić śmiałość tego kroku, i trzeba czasu i dystansu by ocenić jego konsekwencje.
Jaki był.
Na pewno nie mógłby służyć za bohatera czytanek dla szkolnej dziatwy i wzorzec do naśladowania. Potrafił być błyskotliwie inteligentny, we właściwy sobie złośliwy nieco sposób, potrafił też być piekielnie trudny. Można tylko spekulować kim mógłby, poza górami stać się, gdyby inaczej potoczył y się Jego losy, ale jedno jest pewne – nigdy nie byłby jednym z wielu. W Jego osobistym życiu długo działo się coś bardzo niedobrego i paradoksalnie śmierć zabiła Go gdy znalazł wreszcie prawdziwy Dom. Ciążył na Nim alkohol, tragiczna śmierć rodziców, wczesne i niefortunne małżeństwo. Nie był wzorem gentelmana.
Ale też był pierwszym w naszym kraju, który wspinanie podniósł do rangi artyzmu i nie można patrzeć inaczej na Jego życie jak na życie artysty — z całym dobrodziejstwem inwentarza, i choć może „nie zasłużył na światłość, na pewno zasłużył na spokój…”
Trudno mi podsumowywać i oceniać, ale zaryzykuję, że właśnie Jemu należy się miejsce obok takich nazwisk jak Stanisławski, Orłowski. Łapiński czy Długosz. Do końca był aktywny, wciąż potrafił zaskakiwać wspaniałą formą. Do końca pozostało Mu obce zadęcie, koturny i te wszystkie akcesoria, w które stroją się wielcy młodzi. A On pozostawał wielki przeszło 20 lat i do końca umiał tych innych, wielkich, uczyć pokory.
Dał nam bardzo wiele. Wiele wziął. Nigdy nie będzie zapomniany.
Witold Sas-Nowosielski