Taterniczek 34
Drogi Wspinaczu!

Doprawdy, sam nie wiesz, jak to się stało. Na Bardzo Walny Zjazd do Zakopanego pojechałeś całkiem przypadkiem, z czys­tej ciekawości. W pociągu spotkałeś paru kolegów z Sekcji Kamienia Łupanego, podą­żających do stolicy Tatr, w podobnym, jak Ty celu. Jakoś dziwnie łakomie spoglądali na Ciebie, ale w swej naiwności nie przy­wiązywałeś do tego wagi. Żadne też podej­rzenie nie zaświtało w Twym mózgu, gdy wyjęto półlitrówkę. Nie przepadasz, co prawda, za alkoholem, ale nie wypadało od­mówić…

Cóż, zebranie było całkowicie straco­ne. Mętnym wzrokiem wodziłeś po sali, nie bardzo wiedząc, co się koło Ciebie dzieje. Jakieś głosowanie się odbyło, kogoś na coś wybierano… Otrzeźwiły Cię nieco radosne wrzaski, które nagle rozległy się na Sali. Otoczył Cę zwarty tłumek, ktoś Ci głośno i kordialnie gratulował. Potem wzięto Cię za nogi i ręce i parę razy podrzucono do gó­ry. Nadal jednak patrzyłeś na to wszystko wzrokiem ogłupiałego barana, nic nie rozu­miejąc z całej tej hecy.

. Kiedy dnia następnego, skacowany zja­wiłeś się w Klubie, znów opadł Cię tłumek radosnych członków Sekcji.

Co wy, dlaczego, co to za wygłupy? – starałeś się zgłębić przyczynę ich podej­rzanie dobrego humoru.

Jak to stary, przecież zostałeś wy­brany do Zarządu Związku, z jednoczesną nominacją na prezesa Sekcji Kamienia Łupa­nego – wrzasnęli chłopcy. W górę go! – i znów parę razy ob­tłuczono Cię o sufit. Nogi ugięły się pod Tobą. Zrozumia­łeś podstęp! Ale niestety było jut za póź­no. Baranek ofiarny został znaleziony.

– O, nie mogłeś przez dłuższy cza narzekać! Głaskano Cię po głowie, chodzi­łeś w glorii, spijałeś ambrozję pochlebstw,
Nie można powiedzieć, żeby Ci było z tym źle. Zorganizowałeś chłopcom jakiś wyjazd na Zachód, wybłagałeś 200 tys. zł i 100 do­larów i byłeś z siebie dumny. Nie byłoż to więcej, niż można od Ciebie wymagać?

Na  zebranie członków Sekcji jechałeś spokojny. Czyż nie zaspokoiłeś ich prag­nień? Oczekiwałeś karesów i pochwał.

Lecz cóż to, czemuż wzrok Twych kolegów ponury? Patrzą, jakbyś pomordo­wał wszystkie klubowe niemowlęta. Ogar­niają Cię złe przeczucia, ale nic to! Pewnie referujesz, co udało się załatwić.

Cooo? – syczy ten vis a yis ~ 200 tysięcy? Pięć milionów potrzeba, głupku!  Za 200 tysięcy w Tatry Słowackie w

poje­dynkę nawet nie pojedziesz. Zaproszenia dla pięciu osób?

Wszyscy chcemy! – wrzeszczy pięt­nastu – wszyscy do USA obwspinać Kanion Colorado!

No, jeden skromniś decyduje się na Francję do Verdon.

Koledzy! – szepczesz w rozpaczy wycyganiłem na klęczkach 50 dodatko­wych tysięcy – na naszą Sekcję wydzielono tylko 150 Wizy wypłakałem w każdej am­basadzie z osobna.

Usiłujesz się tłuma­czyć, ale Twe słowa zagłusza wrzask, a pięści wirują w powietrzu. Gdy ucisza się nieco, wstaje ten najbardziej barczysty i celując w Ciebie oskarżycielsko palcem cedzi:

Wymagamy od Ciebie, abyś załatwił nam największe dotacje. Nasza Sekcja jest najważniejsza! Gdzież jak nie w skałkach leży przyszłość Himalajów i Alp?! Z na­szych szeregów wywodzą się przyszli zdo­bywcy!

Tu usiłujesz przerwać potok jego pate­tycznej wymowy, wtrącając cicho, że więk­szość członków Sekcji, mimo często poważ­nego już wieku poza skałki nosa nie wyściubiła, lecz piorunujący wzrok oskarżyciela każe Ci umilknąć.

Wymagamy też zachodniego sprzętu, nie możemy się przecież na zagranicznych wyjazdach kompromitować liną z Bielska!

A mnie przydałyby się La Sportivy, albo Baleriny – piszczy jakiś mniej odważny głos z tyłu – Śmiały się ze mnie Żabojady, że się w korkerach wspinam. A swoich dol­ców mi szkoda!

Ja bym chciał mieć koszulkę z napi­sem „Puma” – drze się jakiś małolat o mniejszych wymaganiach.

Coraz bardziej przygniecionemu cięża­rem żądań Twoich kolegów przychodzi Ci do głowy, że mógłbyś dla świętego spokoju ofiarować swoje świeżo zakupione buty, oraz koszulkę swej żony, z napisem „Pu­ma”, choć z ordynarnego nylonu i wcale nie zachodnią, a nawet zastanawiasz się, jak ją po kryjomu zwędzić. Ale zwala Cię z nóg głos największego gwiazdora skałek:

Ja muszę mieć menadżera, który by mnie reklamował, woził i pokazywał!

No to możeby ktoś z Estrady – proponujesz głupio, a oczyma zmęczonej duszy widzisz go w klatce, pokazywanego na arenie wielkiego cyrku. Gawiedź wyje ra­dośnie.

Niestety, wracasz do rzeczywistości. To nie gawiedź cyrkowa, lecz Twoi koledzy opętani żądzą wyłudzania coraz to nowych świadczeń na ich rzecz.

Chcę, żebyś mi załatwił paszport do Włoch. Jestem nieśmiały i boję się milicji. Bońkowi to paszport w zębach przynoszą!

A mnie potrzebny jest bilet na samo­lot. Przecież nie będę sam stał w kolejce!

Mnie trzeba załatwić jakąś porządną dietę, ciągle chodzę głodny i ostatnio spad­łem przez to z 6.1.

Potrzebowałbym masażysty i trene­ra, na prawej ręce buła jest mniejsza niż na lewej, a jedna z łydek krzywo się rozwi­nęła.

Trzeba postawić w jakimś parku
ściankę treningową.

Po co w parku, gdzież się będę tur­lał. W Klubie musi stanąć. Porządna, z chwytami Petzla!

Należy mi się stypendium, jestem najlepszy!

Ja miałem dostać medal i nie dosta­łem!

Przed Tobą kłębi się i podryguje zbita, wrzaskliwa masa, mgliście przypominająca Ci Twoje przedszkolne czasy.

Dochodzisz do wniosku, że tylko stoic­ki spokój może Cię uratować, więc stoisz z kamienną twarzą i tłumaczysz sobie, że nic Cię już nie zdziwi, a honor każe Ci wy­trwać do końca. Jednak, gdy najdorodniej­szy samiec Sekcji kategorycznie domaga się atrakcyjnej panienki do namiotu, podczas któregoś z obozów, bo mu się nudzi, a klu­bowe dziewczyny są do niczego – nie wy­trzymujesz i chyłkiem wycofujesz się z tego szalonego towarzystwa. Dziwisz się, że nikt nie zauważył Twego zniknięcia, tak bardzo wszyscy zajęci byli wymyślaniem tego, co jeszcze musisz dla nich załatwić.

Zły i załamany niewdzięcznością Twych kolegów dowlokłeś się do domu. Ty im pokażesz! Wcale się nie prosiłeś na prezesa.

Wybrali Cię podstępnie, a teraz mają pretensje. Nie, nie załatwisz im już niczego!

Pokażesz im gdzie się ręka zgina. Zwalą Cię ze stanowiska? O to wiośnie chodzi!

Zadowolony i spokojny o swój los je­dziesz znów do Zakopanego, gdzie mają się odbyć nowe wybory do władz. Rozparty w fotelu słuchasz kandydatur.

Co?!, Co?! Znów Twoja osoba? Czy oni poszaleli? Sprawdził się na stanowisku? Wzorowo wywiązywał się ze swych obo­wiązków? Załatwił więcej, niż należało?

Koledzy! – krzyczysz, porywając się z miejsca – Koledzy! Przecież to wszystko nieprawda! Dostaliście tylko 200 tysięcy zł., parę zaproszeń i 100 dolarów, ni grosza, ni centa więcej.  Nie ma trenerów, diet, za­chodnich lin, ani koszulek z „Pumą”, któ­rych pożądaliście tak gorąco.

Palec na ustach przewodniczącego kazał Ci umilknąć. Gdy byliście już sami, rzu­ciłeś się na nich niczym młody lew.

Spokojnie! – tłumaczył Ci pierwszy gwiazdor – spokojnie! Nikogo nie udało nam się spić tym razem, więc z braku

sprze­ciwu przedłużono Cl kadencję. Bez prezesa
rozwiązaliby nam Sekcję.

Ależ ja wam nie będę nic załatwiał – krzyczysz z rozpaczą, – Mam was dość! Rządźcie się sami! Zaproszeń też wam nie załatwię, aha! – dodajesz odkrywczo, myś­ląc, że ich tym dobijesz.

To nic, to nic – ucisza Cię jeden
z nich. Przecież nasze skałki też są takie ładne. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…

 

Be-Be