Kiedyś, wiele lat temu biło obficie pod samym stokiem. Potem, zwyczajem krasowych źródełek przeniosło się parę metrów niżej. Teraz już ciurka niemal po kropelce — zamiera. Zamiera, jak życie kipiące przy nim przez długi, długi czas.
Kiedy zaczynałam się wspinać termin „przy Źródełku” od dawna już funkcjonował. Gdzie się umawiamy? Oczywiście, przy Źródełku, w Kobylańskiej. Tam było miejsce, gdzie zbierali się kursanci, gdzie umawiali wspinaczkowi partnerzy, gdzie znajdował się zawsze ktoś litościwy, z kim można było związać się liną. Słowem, życie wspinaczkowe i towarzyskie kwitło tu bujnie i kolorowo. Nawet nie ruszając się z miejsca przez całą niedzielę odczuwało się przynależność do tego klanu w specyficzny sposób związanych ze sobą ludzi. Źródełko miało swoje charakterystyczne postacie, bez których żadne niedzielne spotkanie nie mogło się obejść. Wiele z nich znałam tylko z opowiadań. Za moich czasów przybywał na rowerku Wujo, niezrównany gawędziarz starszego pokolenia. Czy lctoś z młodych zna jeszcze Wuja? Nieodłącznie związany z tym miejscem był też Janusz Baryła, którego odzywki i gadki najbardziej ponurego osobnika pobudzały o gwałtowny przypływ dobrego humoru. Dość wspomnieć, że wdzięcznym słuchaczem Janusza okazał się właściciel przyźródełko-wej łączki… Tu kojarzyły się pary, zawiązawały przyjaźnie, tu plotkowano, obgadywano. chwalono i potępiano, tu spływały nowinki z całego wspinaczkowego świata, od skałek po Himalaje. Po zwyczajowych pogwarkach towarzystwo rozchodziło się po dolinie na wspinaczki, by pod wieczór znów zasiąść przy Źródełku, zagotować wodę na herbatę, coś zjeść. wrócić do przerwanej rozmowy. Wszystko to tworzyło niepowtarzalną, nieporównywalną z niczym atmosferę, sprzyjającą, jak to się brzydko mówi, integracji grupy.
Życie przy Źródełku nie zamarło z dnia na dzień, czy nawet z roku na rok. o nie! To działo się powoli, prawie niezauważalnie. Po prostu ubywało znajomych twarzy. Mała łączka przy wywierzysku coraz bardziej pustoszała. Jeszcze od czasu do czasu zjawiał się Wujo i biadał nad upadkiem Źródełka, potem i on przeniósł się w inne strony. Odeszliśmy wszyscy-
Jest rok 1988 i znów tutaj jestem. Parę obcych twarzy, ale gdzieś dalej, nie tam gdzie rozkładaliśmy się wszyscy. Jest cicho, od czasu do czasu zadźwięczy karabinek. Tylko echa naszych rozmów i śmiechów zostały… Jest mi smutno. Coś Się nieodwołalnie skończyło Dlaczego? Dlaczego przez tyle lat Źródełko pełniło rolę miejsca, gdzie gromadziliśmy się z własnej i nieprzymuszonej woli, a teraz stoi ono opustoszałe i jakby osierocone Przecież dzieliła nas często różnica pokoleń, a jednak potrzebowaliśmy siebie, chcieliśmy być ze sobą.
Nic nie dzieje się bez przyczyny i trzeba socjologa, by rzecz gruntownie zgłębić i wyjaśnić. A może wszystko to jest prostsze, niżby się wydawało?
Żyjem szybko, coraz szybciej. Dawniej wyjazdy w góry wysokie, choćby w Alpy, były rzadkimi, wielkimi wydarzeniami. Teraz wyprawa goni wyprawę, i nie ma już czasu, by kultywować stare tradycje, nie ma już czasu by podtrzymywać więzi, które wydawały się niezniszczalne. Młode zaś pokolenie to pokolenie sportowców, żyjących w ciągłych rozjazdach, wciąż trenujących. Ich potrzeby duchowe dotyczą już innych wartości. Gdzież im w głowie kultywowanie zwyczajów klubowych dinozaurowi
Nie wierzę jednak, by wśród ludzi z naszego środowiska nie było owej potrzeby integracji, o które już pisałam. Być może dokonuje się ona teraz inaczej — na wyprawach. w trakcie klubowych spotkań, w przelocie, w pośpiechu…
I chyba ze stoicyzrnem trzeba powiedzieć sobie^- panta rei. Patrzę na zamierające Źródełko i myślę, że może po pokonaniu, długiej, podziemnej wędrówki, wytryśnie gdzieś w innym miejscu na powierzchnię i zapoczątkuje nową erę… Może jeszcze kiedyś usiądziemy wokół takiego źródełka —ale wszystko płynie ~ i smak wody z tego źródełka nie będzie już ten, co dawniej.