– Co za pech, że dostałeś się właśnie w jej ręce! Tego potwornego babozwierza! Buły, jak przedwczorajsze wypieki państwowej piekarni, jasne, rzadkie włosy na strzygę, ruchy neandertalczyka. Biust chyba ręcznikiem związany, bo prawie nie widać. Jeśli się dobrze nie przyjrzeć – chłop na schwał! Ty przy niej jak chuderlawe dzieciątko. I co Ty tu robisz? Wcale nie chciałeś iść na ten kurs. To areopag rodzinny orzekł, widząc Twą nędzną fizis, że trzeba wreszcie zrobić z Ciebie mężczyznę. A że pradziadek jeszcze do Himalaja Klubu należał, więc pchnięto Cię na tę ścieżkę. I co? Żebyż Twoim instruktorem był normalny mężczyzna. A tu jakiś babochłop ze złym błyskiem w oku! Od razu przejrzała, co z Ciebie za łamaga! Stoisz przy niej mały jak robaczek i słuchasz kapralskich rozkazów. Koledzy – kursanci popatrują ironicznie uśmiechnięci. Ale mu się dostało! O, nie mylą się ani trochę! Twoją pierwszą drogą ma być Banan. Już na samym początku postanowiła dać Ci w kość!
– Pod Twoje nogi leci coś, co wygląda jak najmodniejsze damskie majtki, tyle, że z zielonej taśmy. Oglądasz toto bez przekonania na wszystkie strony.
– Nooo! – wrzeszczy babozwierz – Włożysz to wreszcie, czy nie! Próbujesz od jednej strony, próbujesz od drugiej, ale nijak nie wchodzi. Przy okazji przekonujesz się, jak bogaty wachlarz przekleństw ma w zapasie Twoja instruktorka. Niektórych jeszcze nie miałeś okazji poznać. Majtki zostają Ci wyrwane z ręki i przez chwilę czujesz się jak niemowlę gwałtownie upychane przez matkę w śpioszki.
– Lina! – rzuca Twój kat. Gmerasz sznurkiem w okolicy różnych pętelek doszytych do uprzęży, ani rusz nie mogąc trafić do właściwych. I znów, o wstydzie, stoisz jak drewniany pajac, a ta wstrętna dziewucha poszarpując Cię, poszturchując i klnąc wiąże właściwy węzeł. Na koniec zostajesz parę razy gwałtownie pozbawiony gruntu pod nogami. To babozwierz
sprawdza skuteczność wiązania. Solidnym pchnięciem daje Ci do zrozumienia, że powinieneś zacząć się wspinać. Nie możesz opanować dzwonienia zębów, ale spojrzenie
nie znoszące sprzeciwu nie pozostawia Ci wyboru.
Już na pierwszych metrach Twoje łydki wpadają w jednoznaczny dygot, a następnie lądujesz w ramionach instruktorki, która odrzuca Cię ze wstrętem daleko w krzaki.
– W chwilę później zostaje Ci zademonstrowane, jak masz się wspinać. Babozwierz solo i bez obciążeń psychicznych chyżo pnie się w górę. Masywne buły błyskają w słońcu. Może teraz, kiedy się na Tobie wyżyła, pójdziecie na coś łatwiejszego. Zazdrośnie patrzysz, jak inni kursanci łoją łatwiutkie Marcinki. Ależ skąd! Żelazna ręka znów popycha Cię ku Ścianie. Paniczny strach łapie Cię za gardło. Nie, za nic już nie pójdziesz na tę drogę!
– Co! Nie pójdziesz? A masz łamago! A masz gnojku! Ja Cię nauczę wspinania!
I podwójnie złożona pętla powielekroć spada na tylną część Twego ciała, tudzież na odkryte nogi. Usiłujesz uciekać, ale zostajesz złapany i przełożony przez kolano.
Razy padają gęsto, a Ty wrzeszcząc przeraźliwie usiłujesz się wyrwać. Sprawa pozostałaby między wami, ale znęceni hałasem kursanci spod Gratki przybiegli z instruktorem zobaczyć, co się stało. Dałeś im niezłe widowisko!
Gdy zbity i sponiewierany wydostajesz się wreszcie z łap swojej oprawczyni, niemal na klęczkach błagasz kierownika kursu, by przemówił babie do rozumu.
– Nie! – słyszycie w odpowiedzi – Tu się będzie wspinał!
– Nic z niego nie będzie! – krzywi się babozwierz, gdy na oczach kolegów po raz dziesiąty dajesz glebę.
– Orzeł z niego! Nic tylko lata! – kpi bezlitośnie.
A Ty oczyma wyobraźni widzisz, jak rosną Ci skrzydła, nos w dziób się zamienia straszliwy, a palce w szpony, jak spadasz na tę straszną istotę, unosisz nad doliną, i niesiesz, niesiesz, hen, ku Będkowskiej, gdzie upuszczasz z mściwą satysfakcją, chytrze wybierając Iglicę.
– No, ostatni wysiłek! – mimo rozpaczliwych prób obrony zostajesz gwałtownie przyciągnięty do skały i porwany w powietrze. Majtasz bezradnie obiema parami kończyn, uczepiony u końca wędki, i jedziesz, jedziesz do góry, od czasu do czasu szorując o występy skalne. Gdy nos Twój
wbija się w podwierzchołkowe trawy, zaczynasz błyskawiczny lot w stronę przeciwną obijasz się, kręcisz i lecisz, lecisz, lecisz.
– Miękkie lądowanie w pokrzywach przywraca Ci świadomość.
-Udało się! – jak przez mgłę słyszysz głos babozwierza. Tarza się ze śmiechu. Cóż, widać podrapany i w bąblach
przedstawiasz dla niej humorystyczny landszafcik.
Widok kursantów spożywających drugie śniadanie przypomina Ci, że powinieneś też coś przekąsić. Niestety, nie jest Ci dane. Za karę zostajesz zagnany na kolejne drogi, które pokonujesz w stylu niczym nie różniącym się od ostatniej próby naBananie.
– Gdy wreszcie jest Ci dany spokój, nie nadajesz się już właściwie do niczego. Siedząc smętnie na trawie masujesz obolałe gnaty i rozważasz rzecz całą od strony pschologicznej. Może babozwierz wychowywał się wśród braci, którzy ją ciągle tłukli, i ten stan rzeczy wywołał kompleksy. Może należy wynagrodzić jej trudne dzieciństwo?
– Twoje zaloty zostają potraktowane jednoznacznie: po raz drugi tego dnia lądujesz w krzakach. Tym razem krwawisz z nosa.
– Do autobusu wracacie osobno. Na przystanku paru kursantów przypatruje się babozwierzowi z wielkim zainteresowaniem. Poszeptują coś między sobą. Aż pada głośniejsze z podziwem:
– Ależ ON ma buły!
No, teraz się zacznie, myślisz, wspominając własne doświadczenia. Lecz stajesz osłupiały na widok rozanielonej miny Twej instruktorki.