Taterniczek 35
Zawody a etyka

Chciałbym omówić dwie różne lecz wiążące się ze sobą sprawy: etyka, o której mówi się od początku istnienia wspinaczki skalnej i zawody, które są obecnie prawdopodobnie najpopu­larniejszym tematem dyskusji. Najpierw chciałbym jednak opowiedzieć o początkach mojego wspinania tak, abyście mogli zrozumieć lepiej mój punkt widzenia.

Zaledwie umiałem chodzić kiedy rodzice zabrali mnie po raz pierwszy w góry. Aż do 15 roku życia byłem zagorzałym turystą wędrującym po rodzimych górach: Wettersuteingebirge i Dolomitach. W tym właśnie czasie nawiązałem bliski kontakt z górami, a rodzice nauczyli mnie jak się należy w nich zachowywać. Kiedy wreszcie w wieku lat 15 zrobiłem kurs wspi­naczkowy wspinałem się dalej wyłącznie w Alpach. Krótkie drogi w skałkach traktowałem po prostu jako przygotowanie do długich dróg w górach. 4 pierwsze lata w Alpach mojego wspi­naczkowego czeladnictwa stały się decydującym okresem dla całej mojej kariery. Szybka i traf­na ocena niebezpiecznych sytuacji, wspinanie się z zachowaniem marginesu bezpieczeństwa, dostosowane do własnych możliwości – wszystkie te umiejętności są niezbędne w górach i tyl­ko tam można się ich nauczyć.

Dzisiaj istnieją dwie różne kategorie ludzi zajmujących się tą działalnością, wspinacze skałkowi nastawieni na widowiskowość swych dokonań i spędzający czas wyłącznie w ogród­kach wspinaczkowych oraz ci, którzy działają również w górach.

Dla mnie wspinanie to dużo więcej niż tylko sport. Liczy się nie tylko piękna, wymagają­ca sprawności fizycznej droga; ważne są również inne aspekty a głównie harmonia pomiędzy wspinaczem a przyrodą. Nie wierzę w sprowadzanie skałek wyłącznie do roli przyrządów gimnastycznych.

Chciałbym zadać pytanie: czy konieczne jest całkowite zarzucenie etyki po to tylko by podnieść poziom trudności tak jak robi się to we Francji Wspinacze francuscy, koncentrując się całkowicie na osiąganiu większych trudności znaleźli się w ślepym zaułku. Ambicją Francuzów nie jest podnoszenie umiejętności w celu pokonania czy też poprowadzenia nowej dro­gi. Wręcz przeciwnie, to ściany skalne są przygotowywane tak by odpowiadały obecnym moż­liwościom danego wspinacza. Przy pomocy młotka i dłuta wykuwa się chwyty odpowiadają­ce rozmiarom palców, przez tworzenie sztucznych stopni niszczy się drogi, które mogłyby być pokonane normalnie w przyszłości. Zdarza się to teraz coraz częściej. A ponieważ obecnie liczy się tylko trudność dróg, niezadługo większość wspinaczy będzie używała tych metod, mimo, że na szczęście nie są one jeszcze nagminne.

Co stało się z podstawową zasadą wspinaczki skalnej, która precyzyjnie definiowała ten sport: przeciwstawianie się siłom grawitacji przy użyciu naturalnych chwytów i stopni, pod­kreślam, tylko naturalnych. Dla niektórych francuskich gwiazd skały to tylko przyrządy sportowe, a drogi stają się niczym więcej jak tylko problemami gimnastycznymi. Dniami, tygodniami, a nawet miesiącami ćwiczy się każdy przechwyt możliwy tylko dlatego, że wykuto nowy stopień czy klamkę Dobrym tego przykładem jest nowa, ekstremalnie trudna droga w Buoux – Le Minimum.

W ciągu ostatnich paru lat Francja stała się sławnym na cały świat terenem wspinaczki skalnej. Wspinacze z całego świata obserwują co dzieje się na francuskiej scenie, stamtąd czerpią przykład. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie niszczyło to etyki wspinania w innych krajach.

Weźmy na przykład Yosemite. Jeszcze 10 lat temu było to światowe centrum wspinacz ki. Zasady „clean and free climbing” zostały tam na nowo zdefiniowane i zaakceptowane potem przez Europejczyków Bez wątpienia stało się to punktem zwrotnym w europejskim wspinaniu. Dolina Yosemite (i Wielka Brytania) posiadała jasno zdefiniowane zasady. Pojęcie czystej wspinaczki stało się sławne na cały świat, a mimo to nie zostało całkowicie przez Europejczyków przejęte. Stałe punkty asekuracyjne na drogach, na których możliwa była asekuracja z kostek uważano za nieetyczne, pierwsze przejście robiono z dolną asekuracją. wędka była w złym stylu Muszę przyznać, że przez długi czas nie mogłem pojąć rozumowa­nia Johna Bachara czy Rona Kauka, ich uparte trwanie przy purytanizmie wspinaczkowym. Jednakże obserwując rozwój wspinaczki skalnej w ostatnich latach zrozumiałem, że etyka to zbiór podstawowych zasad dla każdego, jest czymś co czyni sport skalny fascynującym i peł­nym przygód.

Na poparcie tego chciałbym wspomnieć o kolebce free climbing, o Elbsandsteingebirge. Pierwsze drogi na wielu turniach zostały poprowadzone tam przeszło 100 lat temu. Od tego czasu wspinanie się w tym regionie stało się synonimem free climbing. Istnieje obecnie zbiór zasad, z których część pochodzi sprzed stu lat. Precyzują one w sposób ścisły styl, w jakim powinno się dokonywać pierwszych przejść, czego można użyć do asekuracji. Użycie magne­zji jest zakazane, asekurację stanowią żelazne ringi i sławetne węzełki. Pierwszego przejścia powinno dokonać się od dołu, tylko autor drogi ma prawo osadzać stałe punkty asekuracyj­ne.

Chciałbym w tej chwili zadać pytanie: który rodzaj wspinaczki robi większe wrażenie. Pierwsze przejście drogi +10 lub nawet 11 (w skali UIAA), którego każdy przechwyt był wcześniej tygodniami patentowany, a wszystkie ruchy zostały zautomatyzowane, przejście drogi uzbrojonej spitami, której partie nie do pokonania zostały ułatwione przy pomocy młotka i dłuta; czy też pierwsze przejście on sight, bez wcześniejszego obadania w zjeździe, przejście, w czasie którego osadzane są spity. Taka droga może mieć jedną małą wadę: jej wycena jest mniejsza niż 10. Jednakże taka droga ma swój styl, charakter i klasę i zawsze pozostanie jakaś historyjka związana z pierwszym jej przejściem. Taka droga będzie zawsze kusić.

Jestem pełen podziwu dla etyki tego drugiego rodzaju i składam wyrazy szacunku Berndowi Arnoldowi za jego bezkompromisowe podejście do wspinania. Przez zastosowanie ścisłych zasad respektuje on również prawa natury, której czuje się nie przeciwnikiem a częścią. W jego stylu wspinania zawarte są wszystkie zasady free climbing.

W 1985 roku odbyły się w Bardoneccia pierwsze europejskie mistrzostwa wspinaczkowe. Tym samym została stworzona nowa dyscyplina we wspinaczce skalnej, której częścią stali się urzędnicy i sędziowie. Rozegrano również kilka następnych zawodów i w ten sposób nowa

dyscyplina została oficjalnie usankcjonowana, stając się, w ciągu niespełna 2 lat, częścią nasze­go sportu. Tak szybki sukces sprawia wrażenie, że zawody były gorąco oczekiwane. Ponieważ wyznaczają one nowy obszar działalności, dlatego chciałbym przeanalizować pożytki i szkody płynące z tego zjawiska. Na początku muszę stwierdzić, że środowisko wspinaczkowe było mniej lub bardziej sceptyczne przed zawodami. Pamiętam dobrze, co powiedziałem po moim pierwszym zwycięstwie w Bardoneccia: „To były moje pierwsze i ostatnie zawody. Wspinam się dla siebie nie dla publiczności i widowiska”.

Taka była moja pierwsza reakcja po zawodach i przypominam sobie jak odniosłem wraże­nie, że wielu innych uczestników miało podobne uczucie niesmaku. Od tego czasu odbyło się wiele innych imprez i w kilku z nich brałem udział, wbrew temu co powiedziałem w 1985 ro­ku

Zmieniłem zdanie. W konsekwencji do pewnego stopnia popieram tą nową formę wspi­naczki. Akcent jest położony na „do pewnego stopnia”. Nie można zaprzeczyć, że odkąd

za­wody stały się częścią wspinaczki, ten sport zrobił znaczne postępy. Zaczął egzystować w spo­łeczeństwie, może być przedstawiany przez mass-media, widz może teraz oceniać poziom pre­zentowany przez różnych wspinaczy. To, co kilka lat temu uważano za rozrywkę dla mania­ków, stało się (dzięki zawodom) akceptowaną nową gałęzią sportu. Nie można też zaprze­czyć. że zawody są bardzo popularne wśród widzów, pokazały to ostatnie wydarzenia. I w koń­cu sami wspinacze mają możliwość bezpośredniego porównania swego poziomu z innymi. Ale (muszę podkreślić ten fakt) nikt nie powinien sądzić, że w takich zawodach jest możliwe wyło­nienie najlepszego wspinacza na świecie.

Po pierwsze jest dostatecznie dużo świetnych wspinaczy, którzy nie uczestniczą w zawo­dach z takich lub innych powodów i gdyby nawet ktoś uwierzył, że imprezy tego rodzaju mo­gą dać dokładny obraz klasy wspinacza, ranking byłby niekompletny i tym samym miałby ograniczoną wartość. Z drugiej strony taka lista byłaby bezwartościowa, ponieważ tylko jedna specyficzna umiejętność, spośród wielu potrzebnych najlepszemu wspinaczowi, jest testowana w czasie zawodów.

Ktoś może robić trudne, nowe drogi w górach, wyznaczając nowe horyzonty lub dokony­wać wspaniałych rzeczy w Verdon, czy Frankenjurze – ale w czasie zawodów będzie zbyt zde­nerwowany lub nie będzie miał wystarczająco silnej motywacji. On nigdy nie będzie najlep­szym zawodnikiem, ale to nie znaczy, że jest gorszy od tego, który skończył pierwszy.

Zwycięzcy zawodów mogą czerpać korzyści z całkiem nowych możliwości promocyj­nych: filmy, radio, TW. Taki wspinacz ma teraz dużą wartość widowiskową, a firmy chcą ciąg­nąć korzyści z widowni. Możliwości znalezienia interesujących finansowo kontraktów są tu znacznie lepsze niż w innych formach działalności górskiej. Zawody stanowią więc realną dro­gę rozpoczynania kariery. Cena jaką płacą ci, którzy chcą żyć ze wspinania jest bardzo wyso­ka. W naszym społeczeństwie liczy się tylko perfekcja, potrzebny jest tylko najlepszy show. W takim społeczeństwie idolami są zwycięzcy, tylko oni mają wartość reklamową. Ten. kto wejdzie do businessu wspinaczkowego poprzez zawody, automatycznie jest uznawany przez mass-media za wspinacza – zawodnika. Z tego powodu dla niego (dla niej) liczy się tylko sukces w zawodach i tylko przez zwycięstwo w nich może przekonać swoich sponsorów, że jest wart pieniędzy, które dostaje. Jakichkolwiek dróg by taki wspinacz nie robił w Verdon, Buoux czy w Stanach poza zawodami to będą one miały niewielkie znaczenie dla mass-mediów i tym samym dla sponsorów.

A oto ważny element, który przyczyni się w sposób szczególny do stworzenia całkowicie nowego typu wspinacza. Coraz więcej imprez organizowanych jest w hali, na specjalnie przy­gotowanych sztucznych ścianach. Tego roku tylko zawody Rock Master w Arco zostaną roze­grane na wolnym powietrzu i naturalnej ścianie. W krótkim czasie poziom trudności na sztucz­nych ścianach będzie tak wysoki, że tylko specjalny trening, oparty o wspinaczkę na sztucz­nych chwytach zapewni sukces. Nie ma wątpliwości, że przyszłość zawodów wspinaczkowych leży w hali. Kiedy pewnego dnia zostaną rozegrane Mistrzostwa Świata czy Puchar Świata, a taki dzień nie jest już wcale odległy, to będą zorganizowane w hali – przynajmniej w Euro­pie. Tak prawdopodobnie potoczą się sprawy.

Nawet jeśli taka halowa konkurencja ma doprowadzić do zdecydowanego odejścia od tra­dycyjnych zasad wspinaczki skalnej, to organizacja zawodów wyłącznie „pod dachem” ma same zalety. Po pierwsze nie muszą być planowane w sezonie i nie zależą od pogody, a po dru­gie (co bardziej istotne) otoczenie nie zostanie zniszczone. Dwa lata temu moje doświadczenia sprawiły, że odnosiłem się z dużą rezerwą do zawodów, obawiając się, że staną się takim sa­mym cyrkiem jak Puchar Świata w narciarstwie alpejskim rozgrywanym każdej zimy. Organi­zatorzy imprez wspinaczkowych też muszą robić duże przecinki w lasach, by zapewnić tłu­mom widok na startujących zawodników. Ale otoczenie jest zbyt cenne i natura nie może cierpieć tylko dlatego, że organizuje się zorientowane na zysk przedsięwzięcia. Cieszę się, że najnowszy trend zmierza do przeniesienia ich do hali, nawet jeśli doprowadzi to do powstania zupełnie niezależnej dyscypliny sportu. W każdym razie uważam ten nowy sport za zbyt daleki od pierwotnej idei. To nie jest wspinaczka, którą znam i rozumiem, cokolwiek by ona nie pre­zentowała. Dla mnie natura i przyroda są niezbędnymi elementami wspinania i nigdy nie zdo­będę się na pozytywny stosunek do zawodów halowych. Dotąd odrzucałem zaproszenia na tego typu imprezy i będę tak robił również w przyszłości.

Słabnięcie etyki i zawody pochodzą z tego samego źródła. Jest coraz więcej wspinaczy, którzy chcą żyć z uprawianego przez siebie sportu. Zawsze byli tacy ludzie, którzy zajmowali się tylko wspinaniem, dla nich był to sposób na życie, ale oznaczało to często życie bez pie­niędzy. Teraz znaleźli się tacy, którzy wierzą, że mogą to zmienić.

Jest tylko jedna droga do zapewnienia sobie bytu w tym businessie; stać się sławnym i zdobyć sponsorów. Są dwie drogi do zdobycia sławy: albo robić najtrudniejsze drogi na świe­cie (jeśli młody ambitny wspinacz nie znajdzie drogi, która precyzyjnie odpowiada jego potrze­bom i umiejętnościom to ulega pokusie zrobienia jej przy pomocy młotka i dłuta), lub uczes­tniczyć w zawodach i wygrać je. Teraz jego szanse na zrobienie wystarczających pieniędzy dla przyzwoitego życia są dostatecznie wysokie. Tym sposobem wspinacze rozwiązali problem bra­ku pieniędzy, ale poświęcili wszystko, co sprawiało, że bycie wspinaczem było przyjemne i atrakcyjne, wolność, podróże, przygoda i wreszcie (gdy zawody będą rozgrywane tylko w ha­li) natura.

Zawody halowe będą zmuszały do planowania swego życia zgodnie z ich harmonogramem Zawodnik nie będzie mógł podróżować, gdy możliwości treningu za granicą nie będą tak dobre jak w domu. Spełniając żądania sponsorów będzie musiał stawiać się na ogłoszoną kampanię. Ta zależność od sponsorów i ciągłych sukcesów, sprawi, że będzie pod ciągłym naciskiem. Wąt­pię czy, podobnie jak w tenisowym cyrku, zawodnik sklasyfikowany jako pięćdziesiąty na świecie będzie w stanie żyć na dostatecznym poziomie,

Przyszłość jest raczej jasna. Wspinaczka na sztucznych ścianach będzie wymagała specjal­nego treningu, zawodnicy będą trenowali głównie pod dachem w ten sposób skałki pozostaną dla tych, którzy naprawdę chcą się wspinać, ale dla nich nie wystarczy już pieniędzy. Tak więc zawody halowe dają szansę powrotu wspinaczce skalnej, do tego czym zawsze była.

Sposób życia: biedny ale wolny!

 

 

Z angielskiego przełożyli: Katarzyna Goebel i Ryszard Benduski