Taterniczek 36
Sylwetki – Witold Sas-Nowosielski

WITOLD SAS-NOWOSIELSKI
Któż na Was patrzy z tego miłego portreciku? Wspinaczom starszego i średniego pokolenia nie trzeba przedstawiać. Na twarzach młodych, jak sądzę, odmaluje się wyraz wytężonego skupienia. Gdzieś już widzieli, dość dawno chyba. No tak, sporo już czasu upłynęło od chwili, gdy Witold Sas-Nowosielski opuścił nasze krakowskie środowisko, przenosząc się do Katowic.
Jeśli nawet ktoś nie przypomina sobie fizis Wicia, to przecież czytelnikom Taterniczka jest doskonale znany ze świetnych, górskich dowcipów rysunkowych, tudzież jako autor tekstów (ostatnio wzruszające wspomnienie o Ryśku Malczyku). Myślę, że w uznaniu Jego zasług, należy mu się rzetelna „Sylwetka”.
Kiedy umawiałam się z nim na spotkanie, że tak to nazwę konsultacyjne, wyczułam w jego głosie pewne wahanie. — No wiesz, jeśli mam się znaleźć pomiędzy Marciszem a Korczakiem… Cóż, widać jako autorka „Drogiego Wspinacza” nie mam najlepszej opinii i lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Po zapewnieniu solennym, że to co napiszę, będzie śmiertelnie poważne, uzyskałam zgodę na audiencję, i z mocnym postanowieniem przeprowadzenia rzetelnego wywiadu udałam się do Katowic. Aliści, czy to sprawił pewien nadmiar alkoholu, którym gościnni gospodarze mnie poczęstowali, czy też wyśmienite ciasteczka podsunięte przez małżonkę Wicia, dość na tym, że myśl rwać mi się zaczęła, a pytania jakie przychodziły mi do głowy, absolutnie nie nadawały się do tego, żeby je zadać. Poza tym Wiciu wyraźnie więcej znajdował przyjemności w dyskusji z moim małżonkiem na temat „Granica zaborów przebiegająca w dawnych czasach przez Skałki Podkrakowskie”, niż w udzielaniu mi stosownych informacji na swój temat. I tak się stało, że dręczony przeze mnie zaczął mi ich udzielać na pół godziny przed odjazdem.
Leży przede mną stos drobnych karteczek. I cóż można z tym począć? Jak napisać wywiad, którego nie było? Jak przedstawić osobę Wicia, o której cała moja wiedza skupia się w stosie mało czytelnych notatek? A miało być rzetelnie i poważnie!
Należałoby może zaczęć tak: Witold Sas-Nowosielski urodził się… Ba, ale tego też nie wiem. Sądząc po ilości szpakowatych włosów, które zresztą tylko uroku mu dodają, trochę przede mną. Chociaż niewiele. Jego dzieciństwo i młodość też stanowią białą plamę. Chociaż nie! Już w dzieciństwie ma źródło jego zainteresowanie wspinaczką. Spędzając wakacje i weekendy w rodzinnej willi w Ojcowie, podpatrywał wspinających się młodzieńców i usiłował ich naśladować. Jak widać z późniejszych jego dokonań ze znakomitym skutkiem. Nie pamiętam już, czy pierwszym jego łupem padła któraś ze skałek ojcowskich (zgroza, Park Narodowy!), czy też inna, dość, że Witek na zawsze pozostał bardziej wierny skałkom niż górom wysokim. Chociaż i tu widzę spore osiągniecia: Oto pierwsza szóstkowa droga Arciszewskiego pokonana przez Polaków na Kaukazie — płd.zach. ściana Południowej Uszby w towarzystwie Hierzyka, Malinowskiego i Bebaka; sukcesy w Dolomitach (pierwsze przejście drogi Carlesso-Sandri na Torre Trieste z Ryśkiem Malczykiem jako partnerem, tudzież Filar Castello delie Nevere), czy w Alpach.
A pomyśleć, że swoją karierę wspinaczkową zaczął od założenia (wraz innymi jaskiniowcami) Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego, z którym jak powiedział, nic go już nie łączy poza miłym wspomnieniem. Na serio zaczął się wspinać już po studiach, od 1968 r. W tym czasie widzimy Wicia jako kaskadera, związanego przyjaźnią (i jakże często liną) z Ryśkiem Malczykiem. A przyjaźń ich miała się zacząć od okrzyku Ryśka na widok zbliżającego się Witka: O! Słynny Sas! Potem ich drogi rozeszły się. Na marginesie moja zupełnie osobista uwaga na temat upadku ich przyjaźni: Witek jest człowiekiem z niesłychanie poważnym podejściem do życia (co nie kłóci się zupełnie z jego wspaniałym poczuciem humoru — o paradoksie) gdy Rysiek — wręcz przeciwnie. Takie natury długo zgadzać się ze sobą nie mogły.
Sukcesy skałkowe Wicia przypadają głównie na I połowę lat 70-tych, a ich trwałą pamiątką są rozliczne Płytki, Filarki, czy Rysy Sasa. Dociekliwych odsyłam do Przewodnika po Skałkach Podkrakowskich. Witek był też uczestnikiem wielu zawodów skałkowych i choć nigdy nie sięgnął po laury zwycięzcy, zawsze plasował się w czołówce. Ale dość tych panegirycznych wyliczanek. Witek to przede wszystkim romantyk gór, chyba jeden z ostatnich. Ubolewa głęboko nad upadkiem wśród wspinaczy „Etosu rycerskiego”. Dzisiejsze pokolenie wspinaczy jest według niego pełne egoizmu i egocentryzmu, przedkładające sukces i rywalizację ponad inne wartości. Trudno się z tym nie zgodzić.
Znamy Witka nie tylko jako wspinacza, ale także jako znakomitego satyryka. Jego finezyjne dowcipy rysunkowe bawią nas na łamach pism wspinaczkowych. W tajemnicy zdradzę, że w przygotowaniu jest książeczka przedstawiająca twórczość Witka na tym polu. Obyśmy się jej doczekali szybko i przyzwoicie wydanej.
Wspomnieć tu należy, że swoją karierę rysownika zaczynał nasz kolega w Szpilkach czy Kulturze. Podręcznik Wacia Sonelskiego też zdobią jego ilustracje. Przez pewien czas współpracował z Fantastyką. Kto kocha to pismo, może znaleźć w numerach sprzed lat jego prace.
A grafiki? Któżby podejrzewał, że budowniczy mostów (bo Witek skończył wydział budownictwa wodnego śródlądowego) zajmuje się sztuką przez duże S i osiągnie na tym polu duży sukces? Świadczą o tym liczne wystawy jego grafik, organizowane w wielu galeriach (m.in. Kraków, Katowice, Opole).
Cóż, znawcą sztuki nie jestem. Grafiki Witka kazały mi się zastanowić nad przewrotnością rzeczy. Skąd w tym żywym, tryskającym humorem człowieku tyle melancholii i smutku? Gdzież nastrój jego górskich kawałów? W tle jego grafik często występują góry, ale nie te opromienione słońcem, czekające na swych zdobywców, ale ponure, zamieszkałe przez fantastyczne, niepokojące istoty. Dominuje nastrój zagrożenia i smutku. Tak odbieram sztukę Wicia, choć może inni, a także i on sam widzi ją inaczej. Zresztą popatrzcie sami.
Tak więc mamy Wicia-wspinacza, Wicia-rysownika-satyryka, Wicia-grafika. Pomijam, że jest również solidnym pracownikiem poważnej, państwowej instytucji. Z ubolewaniem twierdzi, że niczemu nigdy nie oddał się bez reszty, co przyprawia go o nieustanne wyrzuty sumienia.
A może to wewnętrzne rozdarcie jest lepsze? Może oddając się kilku sprawom po trochu daje się z siebie więcej, niż gdyby zajmował się jedną. Czy byłby wtedy lepszym wspinaczem, lepszym grafikiem czy satyrykiem, gdyby przyszło mu zajmować się tylko jedną z tych dziedzin? Wcale nie wiadomo. One przecież przenikają się nawzajem i uzupełniają czyniąc jego działania bogatsze w treść.
No i cóż? Oto i cały Witek Sas-Nowosielski. Czy zza znaków drukarskich wyjrzała twarz prawdziwa czy też karykatura? Czy Wiciu nie obrazi się za tak obcesowe potraktowanie Jego Osoby i wywiad „na kolanie”, bez należytej przeprowadzony powagi? A może lepiej byłoby tak:
— Panie Nowosielski, co Pan sądzi o sobie jako satyryku?
— Myślę, że tego rodzaju twórca powinien umieć łączyć w sobie zacięcie satyryka z umiejętnościami rysownika operującego syntetyczną kreską…
Barbara Baran