Eiger – Nordwand 50 lat cieżkich robót
Rok 1988 minął pod znakiem okrągłych rocznic w dziejach alpinizmu klasycznego. Pół wieku temu dokonano historycznych przejść północnej ściany Eigeru i Filara Walkera w murze Grandes Jorasses. Przejścia te zamykały pewną epokę, której dyskretny ślad można jeszcze znaleźć na starych, pożółkłych fotografiach. Mijał czas odzianych w lodenowe marynarki skromnych amatorów – nadchodziła pora nylonu, lekkich stopów i profesjonalizmu.
Eiger-Nordwand jest ścianą szczególną. Położona „ jak głaz bodzący morze” na skraju Oberlandu Berneńskiego. opada śmiałym urwiskiem z krainy wiecznych śniegów, by niemal dwa kilometry niżej rozsypać się wśród idyllicznych i zielonych łąk Alpiglen. Jest równie rozłożysta jak wysoka, a niemal każdy fragment jej skomplikowanej rzeźby ma własną nazwę. Północna wystawa sprawia, że ściana jest mroczna i dzika, a bliskie towarzystwo tętniących życiem kurortów dodaje jej tylko posępnego majestatu. Tworzące ścianę czarne, kruche wapienie spojone są lodem, który w naturalnym cyklu przyrody rozsadza od niepamiętnych czasów urwisko, przepełniając je łoskotem spadających głazów – „muzyką tej ściany”.
Powyższy, tak zwany literacki opis próbował oddać czytelnikowi urodę Eiger-Nordwand. Nie siląc się na dalsze, jeszcze mniej udane porównania wystarczy stwierdzić, że ściana fascynuje swym ogromem i bogactwem różnych niebezpieczeństw. Nic też dziwnego, że stanowiła wyzwanie dla prawdziwych mężczyzn, którzy pragnęli pokonać jej niedostępne zerwy. Ściana nie myślała poddać się łatwo. Dysponowała arsenałem, którego nie powstydziłaby się najdumniejsza nawet forteca: kruchością ścian, szklistością lodu, labiryntem nieznanych zakamarków, a nade wszystko kapryśną pogodą zmieniającą ścianę w pułapkę bez wyjścia. Śmiałkowie mogli jej przeciwstawić jedynie swe mężne serca i umiłowanie przygody, gdyż asortyment środków technicznych jakim wówczas dysponowali nadawał się głównie do lasu na grzyby.
Pierwsze próby zdobycia ściany sięgają końca lat dwudziestych, lecz były zaledwie zwiedzaniem jej dolnych partii, zaś nazwiska tych pionierów zaginęły dawno w pomroce dziejów. Zmianę jakości przyniósł dopiero rok 1935, kiedy to dwójka mało znanych wspinaczy bawarskich: Karl Mehringer i Max Seldmayer przypuściła, atak w samym środku ściany, nie zdając sobie sprawy, że podejmują jedną z najambitniejszych prób w historii podboju urwiska. W błyskotliwym, zdumiewającym wręcz stylu sforsowali pionowe płyty broniące dostępu do pierwszego pola lodowego i zabiwakowali na jego krawędzi. W ciągu dwóch następnych dni mimo zmęczenia i gwałtownie pogarszających się warunków uporczywie posuwali się w lewo, aby wreszcie osiągnąć wygodne miejsce pod Żelazkiem, którego nie opuścili żywi. Był to Biwak Śmierci. Ich ciała strącone przez lawiny zostały znalezione dopiero wiele lat potem.
Następna głośna próba miała miejsce rok później. Przypadkowo połączone zespoły Niemców: Toni Kurza i Andreasa Hinterstoissera oraz Austriaków: Willego Angerera i Ediego Rainera weszły w ścianę w jej prawej połaci w linii spadku monolitycznego urwiska zwanego Rote Fluh. Wspinając się z odchyleniem w lewo wytyczyli nowy szlak prowadzący przez tak zwaną Trudną Rysę i Trawers Hinterstoissera. Pierwszy biwak założyli wyżej niż ich poprzednicy, bo na skraju drugiego pola lodowego. Mimo złej pogody nie zaprzestali wspinaczki i dopiero pod wieczór następnego dnia dotarli do granicy wytyczonej przez Mehringera i Seldmayera. Po ciężkiej nocy na Biwaku Śmierci zdecydowali się na spóźniony odwrót, ale straszliwe warunki i wyczerpanie nie dały im żadnych szans. Zorganizowana naprędce wyprawa ratunkowa przeżyła bolesny dramat, gdy ostatni z żyjących. Toni Kurz zmarł z wyczerpania o krok od swych wybawców.
Administracyjną reperkusją tragicznych wydarzeń na Eigerze była decyzja rady kantonu Bern zabraniająca jakichkolwiek wspinaczek na północnej ścianie. Do urwiska przylgnęła nazwa Mordwand…
Człowiekiem, o którym się mówi, że znalazł klucz do północnej ściany Eigeru był Tyrolczyk Mathias Rebitsch, który wraz z Ludwigiem Vorgiem przypuścił dobrze przygotowany atak w sierpniu 1937 roku. W błyskotliwym stylu, w ciągu jednego dnia dotarli aż do początku Rampy, która jak się później okazało stanowi jedyną szansę przedarcia się przez lewą połać Gelbewandu. Zwycięstwo odebrała im burza, ale nie mogli mówić o pechu – po stu godzinach walki znaleźli się na powrót wśród żywych.
Nadszedł rok 1938, rok zwycięstwa nad ścianą, ale zanim to nastąpiło Mordwand pochłonął dwie następne ofiary. W końcu czerwca, próbując swych sił w lewej połaci ściany zginęli w lawinie kamiennej doskonali wspinacze włoscy: Mario Menti i Bartolo Sandri.
W połowie lipca pojawił się pod ścianą zespół niemiecki, którego kwalifikacje nie budziły żadnych zastrzeżeń. Nie odbierając nic ich poprzednikom, znali się najlepiej na trudnej mixtowej robocie. Urodzony w 1906 roku w Bawarii Anderl Heckmair wychowywał się w sierocińcu, a potem przez jakiś czas pracował jako ogrodnik, lecz ciężkie lata kryzysu sprawiły, że głównie był bezrobotny. Ze wspinaczką zetknął się w Wilder Kaiser i od razu dał się poznać jako wspinacz niezwykle rzetelny. Nie olśniewał wprawdzie finezją stylu, ale jak wszyscy przedstawiciele szkoły monachijskiej był twardy, odważny i nie lubił słowa „wycof”. Wsławił się między innymi pierwszym przejściem wprost północnej ściany Grand Charmoz, poprawiając drogę od miejsca skąd wytrawersował legendarny Welzenbach. Warte odnotowania są także dwie mało znane próby Heckmaira na Filarze Walkera, gdzie nie był pozbawiony szans na zwycięstwo. Mając lat trzydzieści uzyskał licencję przewodnika w Alpach Bawarskich. – Nie mniej obyty ze skałą i lodem był monachijczyk Ludwig Vörg, który miał za sobą bardzo poważne drogi w Kaukazie, w tym pierwsze przejście zachodniej ściany Uszby. Dodatkową jego zaletą była znajomość połowy urwiska Eigeru, pod którym w oczekiwaniu na pogodę ostrzyli swoje nowe 12-to zębne raki.
Z nieodległego namiotu w tę samą stronę zerkali dwaj młodzi Austriacy: Heinrich Harrer i Fritz Kasparek. Mieli wprawdzie za sobą znakomite przejścia w Alpach Wschodnich, ale ich dorobek w lodzie był mniej niż skromny. Trzeba przyznać, że Kasparek znał smak wielkich dróg zimą, przeprowadził przecież błyskotliwie drogę Comiciego na Cima Grande, ale wkrótce miał się przekonać, że to nie on będzie grał pierwsze skrzypce w ścianie Eigeru. Wyposażenie lodowe Austriaków trąciło cokolwiek myszką, Kasparek miał zdarte 10-cio zębne raki, a Harrer wyłącznie podkute tricouniami buty. Tuż obok w marnym namiociku pomieszkiwał drugi zespół austriacki: Fraisl i Brandovsky, który nie mając większych kwalifikacji, a co gorsze i szczęścia nie odegrał żadnej roli w nadchodzącej batalii.
Atak rozpoczęli Niemcy w dniu 20 lipca 1938 roku. Mając jasny plan taktyczny, pod wieczór niespiesznie dotarli do stóp Rote Fluh. Po biwaku stwierdzili, że pogoda jest niepewna i miotani sprzecznościami rozpoczęli zejście, gdy tymczasem minął ich idący do góry zespół czterech Austriaków. Można domyślać się, że przeważyły doświadczenia Vörga, pomnego dramatycznego odwrotu z Rebitschem sprzed roku. Pogoda spłatała im jednak figla i zrozpaczeni poczuli, że pierwszeństwo wymyka się im z rąk. Po kilku nerwowych telefonach do okolicznych stacji meteorologicznych uznali, że nie wszystko jeszcze stracone i najedzeni przysnęli, aby w środku nocy pognać za konkurentami. Tymczasem Austriacy posuwali się wolno do góry, a ich siły zostały uszczuplone gdyż na skutek odniesionych ran musieli się wycofać Fraisl i Brandovsky. Pełni złości sportowej Heckmair i Vörg poruszali się z fenomenalną szybkością i już o świcie dotarli do swojego biwaku, by bez chwili mitręgi ruszyć dalej. Punktualnie o jedenastej znaleźli się na drugim polu lodowym w miejscu, gdzie biwakowali Austriacy po całym dniu wspinaczki. Oddajmy zresztą głos Harrerowi:
„Nieco poniżej skał oddzielających drugie pole lodowe od trzeciego spojrzałem w dół na niekończącą się drabinę wyrąbanych przez nas stopni. Zobaczyłem nadchodzącą w ekspresowym tempie Nową Erę.
Dwóch ludzi nie wspinało się, a biegło. Bezsprzecznie, wprawni wspinacze mogą poruszać się szybko po dobrych stopniach, ale fakt, że ta dwójka osiągnęła nasz biwak tak wcześnie był zdumiewający. Ci dwaj byli najlepszymi kandydatami na Eiger…” Jeszcze przed dwunastą Niemcy dopadli Austriaków i poszukując chwili wytchnienia zmniejszyli zawrotne tempo. W normalnej w takich sytuacjach konwersacji, a nie dzieliły ich bariery językowe, ustalili zasady współpracy i dalej poruszali się wspólnie. Przed zmrokiem pokonali łatwiejsze partie Rampy i zabiwakowali pod głównymi trudnościami ściany. Noc zamieniła spływający kominem potok w morderczy lodospad, ale na szczęście Heckmair był w życiowej dyspozycji. Walcząc bezpardonowo, za cenę dwóch odpadnięć przedarł się w łatwiejszy teren, a zdetonowanym Austriakom nie pozostało nic innego jak skorzystać z dobrodziejstwa niemieckiej liny. Heckmair przechodził samego siebie. Wiedziony instynktem wynalazł przejście w prawo ku środkowym partiom ściany i zachwycony własną sprawnością nazwał ją Trawersem Bogów. Ściana poddawała się, ale miała jeszcze w odwodzie broń niezawodną – załamanie pogody. Kataklizm spadł na śmiałków na początku Pająka – ostatniego pola lodowego. Heckmair podjął kontrowersyjną decyzję. Odwiązał się od Austriaków i ciągnąc za sobą Vörga przedarł się ponad Pająka aby szukać wyjścia z pułapki w żlebach ponad nim. Zespół austriacki był o włos od dramatu. Gdy forsowali Pająka w swych podkutych butach zwaliła się na nich lawina gradowa i porwała w dół. Obłędny pęd dwóch ciał zatrzymała pogięta igła lodowa.
Niemcy zawstydzeni pozostawieniem Austriaków poczekali na nich i biwakowali wspólnie. Noc była mordęgą. Podarte brezentowe skafandry nie dawały żadnego okrycia, a mokre pajdy chleba ze słoniną powodowały mdłości. Ostatni dzień wspinaczki był dniem próby ostatecznej. Alpiniści byli wyczerpani, przemarznięci do szpiku kości i obici kamieniami. Cały ciężar walki wziął na siebie niezmordowany Heckmair. We wspinaczce totalnej znaczonej wieloma upadkami sforsował zalodzone Rysy Wyjściowe i wyprowadził swoich partnerów na pola podszczytowe. Homerycki bój o północną ścianę Eigeru dobiegał końca. Zmęczeni bohaterowie trafili do kliniki, gdzie smakowi zwycięstwa towarzyszył zwykły ból…
Pokonanie Eiger-Nordwand zbiegło się z aneksją Austrii czego nie omieszkała wykorzystać propaganda hitlerowska, odnajdująca w zmaganiach z Eigerem dowód germańskiej tężyzny i odwiecznego braterstwa obu narodów. Bohaterowie wzięli udział w kilku fetach i tryumfalnych przejazdach przez miasta, mieli też zaszczyt sfotografować się z Führerem i innymi dostojnikami, co tu i ówdzie miano im za złe, choć należy przypuszczać, że Heckmair i spółka nie mieli za dużo do gadania w tej sprawie.
Ciekawym i mało znanym epizodem w historii alpinizmu jest fakt, że ogromną ochotę na północną ścianę Eigeru miał wielki Ricardo Cassin, ale jego plany pokrzyżowały tarapaty paszportowe Ugo Tizzoniego. Na „otarcie łez” przekroczyli granicę francuską by wraz z Luigi Esposito w dniach 4-6 sierpnia 1938 roku pokonać gładko Filar Walkera.
Przez dziewięć następnych lat w ścianie Eigeru panowała cisza. O drugie przejście pokusili się w roku 1947 Louis Lachenal i Lionel Terray, którzy mimo niewątpliwej klasy potrzebowali trzech dni na pokonanie urwiska, a ich wspinaczka nie była pozbawiona dramatycznych epizodów. W swoich relacjach podtrzymali wprawdzie reputację ściany, ale wiadomo już było, że wydarto jej wszystkie tajemnice. Czwarte przejście ściany było przejściem jednodniowym. W dniu 26 sierpnia 1950 roku Austriacy: Erich Waschak i Leo Forstenlechner przebiegli urwisko w 18 godzin i stało się jasne, że ściana miewa słabsze dni, gdyż nie byli to wspinacze pierwszego garnituru.
Sporo wrzawy w światku alpinistycznym wywołało pierwsze zimowe przejście ściany: Toni Hiebeler, Anton Kinshofer, Andreas Mannhardt i Walter Almberger wszedł w ścianę w wielkiej tajemnicy w początku marca 1961 roku, by po dniu wspinaczki zniknąć w otworze tunelu kolejki na Jungfraujoch. Po pięciu dniach spędzonych w hotelu wrócili tunelem do pozostawionego sprzętu i kontynuowali wspinaczkę w dniach 6 – 12 marca. Trudy prowadzenia wziął na swoje barki 27-letni Kinshofer, a warunki w ścianie tamtej zimy były wyjątkowo wymagające. Trzeba stwierdzić, że gdyby nie blamaż z zatajeniem robienia drogi na raty, można by mówić o wielkim sukcesie. Na szefa zespołu Toni Hiebelera spadły ostre słowa krytyki, które w czasach idealistycznego traktowania alpinizmu brzmiały jak potępienie.
Pierwszego przejścia solowego ściany dokonał w dniach 2 – 3 sierpnia 1963 roku szwajcarski przewodnik Michael Darbellay i co ciekawe wszedł w drogę dzień po tym, jak wycofał się z niej legendarny Walter Bonatti zniechęcony pogodą i ciężkimi warunkami w ścianie.
Wreszcie pojawiła się w ścianie pierwsza kobieta. była nią ponętna blond sekretarka z Monachium Daisy Voog, która przeszła Nordwand w towarzystwie Wernera Bittnera w ciągu trzech dni września 1964 roku.
Bilans pierwszych 30-tu lat zmagań z Eiger-Nordwand zamyka ponura lista 31 ofiar.
Ściana Eigeru jest niezwykle rozległa i było tylko kwestią czasu poprowadzenie na niej nowych dróg. Najbardziej pociągające były centralne partie ściany, a wspinaczom nowej generacji marzyło się poprowadzenie nowych dróg w linii spadku wierzchołka, wbrew trudnościom jakie nastręczał teren. Zimą 1966 roku pojawił się pod ścianą ogromny 13-to osobowy zespół będący plejadą gwiazd alpinizmu tamtych lat. Ekipie brytyjskiej przewodził Amerykanin John Harlin, natomiast szefem zespołu niemieckiego był Peter Haag.
Wybór pory zimowej miał uchronić wspinaczy od lawin kamiennych. Od początku było też jasne, że zostanie zastosowana w szerokim zakresie oblężnicza taktyka poręczowania. Początkowo działające niezależnie zespoły pracowicie urabiały teren wspinając się cały czas nieco na lewo od linii spadku wierzchołka. Fatalna pogoda i wyjątkowo niekorzystne warunki opóźniały marsz do góry. Wspinaczy dziesiątkowały choroby, a nieodległy pensjonat był jednocześnie bazą i szpitalem. Jednym z podleczonych był Harlin, który zaraz po opadnięciu gorączki wyruszył po poręczówkach w kierunku „linii frontu”, lecz nadwątlone kamieniami liny otwarły pod nim czeluść bez dna. Część ekipy wyczerpana i zniechęcona śmiercią Harlina wycofała się z akcji, a piątka najwytrwalszych po miesiącu zmagań ostatkiem sił dotarła do wierzchołka. Strobel był jedynym, który nie zszedł ze ściany ni razu.
Drugą drogą pretendującą do miana direttissimy jest szlak poprowadzony latem 1969 roku przez zespół japoński kierowany przez Takio Kato. Za cel swojego ataku obrali prawą połać ściany leżącą ponad Rote Fluh. Ponownie zastosowano technikę poręczowania. Ogółem rozpięto 2400 metrów lin, wbito 250 haków i tyleż nitów, a całość przedsięwzięcia zamknęła się okrągłą sumką 10 tysięcy funtów szterlingów. Jako ciekawostkę można dodać, że cały czas serwowano kuchnię japońską. Pogoda nie sprzyjała wspinaczom – więcej było zimy niż lata. W czasie akcji trwającej ogółem 32 dni na wspinaczkę wykorzystano tylko połowę, ale dzięki wyjątkowym zasadom bezpieczeństwa udało się uniknąć strat własnych i cała szóstka, wśród której była także kobieta, Michiko Imai stanęła na wierzchołku.
Droga japońska doczekała się szybko przejścia zimowego. W styczniu 1970 roku piątka Szwajcarów pod wodzą świetnego Otto von Allmen zaporęczowała teren ponad Rote Fluh, by stamtąd jednym ciągiem pójść do wierzchołka. Wspinaczka, mimo niewątpliwego ułatwienia jakim był pozostawiony przez Japończyków sprzęt trwała 20 dni.
Wyraźną skłonność do spędzania całych urlopów w ścianie Eigeru mieli także nasi południowi sąsiedzi. Oprócz licznych i efektownych przejść zimowych i powtórzeń poprowadzili ponadto dwie nowe drogi, a trzecia, najpoważniejsza z nich, była o krok od ukończenia. Latem 1976 roku 4-ro osobowy zespół z udziałem Sylvy Kysilkovej poprowadził ciężką drogę hakową wiodącą przez prawą połać Role Fluh i filar ponad nim. Zimą 1978 roku czwórka kadrowiczów pod wodzą weterana zmagań z Eigerem Jifi Smida zaatakowała lewą, dziewiczą połać ściany pełną odcinków o znacznym przewieszeniu. Gwałtowne załamanie pogody podzieliło ponad miesięczną wspinaczkę na dwie tury z 10-cio dniowym wypoczynkiem pośrodku, ale było to jedyne poważniejsze uchybienie czystości stylu. Wprawdzie całą ekipę zabrał spod wierzchołka helikopter, ale było to podyktowane troską o rannego z ciężkim wstrząsem mózgu.
Nie udało się niestety doprowadzić do końca trzech prób czechosłowackich zmierzających do wytyczenia superdiesttissimy. Ostatnia, rozpoczęta 1 marca 1978 roku próba była najdłuższą wspinaczką jaką widział Eiger i w ogóle całe Alpy. W 54-tym dniu akcji nastąpił dramat, w niewyjaśnionych okolicznościach spadła prowadząca dwójka Jiri Pechouš i Jiri Slegi. Druga dwójka Jan Skopec i Viktor Jarolim potrzebowała jeszcze 6-ciu dni aby stanąć na zielonych już łąkach Alpiglen.
Nie brak też polskich śladów w ścianie Eigeru, ale nasz dorobek nie jest nawet w dziesiątej części tak bogaty jak osiągnięcia czechosłowaków. Pierwszego polskiego przejścia drogi klasycznej dokonał w dniach 31 sierpnia – 2 września zespól Stanisława Biela i Jana Mostowskiego. Było to 20-te przejście ściany. Godzi się tutaj przypomnieć, że Biel był pierwszym z Polaków, który skompletował trzy wielkie północne ściany Alp: Eiger. Matterhorn i Grandes Jorasses.
W roku 1968 Polacy poprowadzili wielką drogę na filarze Eigeru,, którą trudno jednak zaliczyć do dróg na północnej ścianie, gdyż w większości biegnie ona na lewo od filara, a więc na ścianie północno-wschodniej. W sporze o pierwszeństwo na filarze usiłowała „wykolegować” nas ekipa Hiebelera i braci Messnerów, którzy uparcie twierdzili, że polska droga jest tylko wariantem do ich drogi. Daliśmy im jednak słuszny odpór, bo wszystkie argumenty były po naszej stronie, włącznie z datą wejścia w ścianę i godziną stanięcia na szczycie. Dla odmiany, kiedy Szkoci poprowadzili w roku 1970 swoją piękną w linii drogę na tym samym filarze, to my usiłowaliśmy udowodnić, że ich droga jest tylko wyprostowaniem drogi polskiej. Niemiec zawinił, Szkota powiesili…
W roku 1973 trzy dzielne Polki pokonały filar Eigeru śladami Hiebelera, ale jak już powiedziano należy to do historii innej ściany.
W ciągu pierwszych czterech dni marca 1978 roku zespół PZA w składzie: Andrzej Czok, Walenty Fiut, Janusz Skorek i Jan Wolf dokonał prawdopodobnie 7-mego przejścia zimowego drogi klasycznej, w warunkach dalekich od idealnych. Podobnego wyczynu dokonał w ciągu 7-miu dni lutego 1980 roku zespól warszawski Zbigniew Dudrak i Tadeusz Preyzner. Tej samej zimy zespól krakowski przeszedł północny filar Eigeru, lecz szczytu nie osiągnięto.
Ostatnia historia Eiger-Nordwand pełna jest błyskotliwych, brawurowych, solowych, superszybkich, nierzadko łączonych w zdumiewające łańcuchówki przejść, ale to zupełnie inna Historia…
WOJTEK ŚWIĘCICKI