Taterniczek 38
Drogi Wspinaczu!

Hasło Festiwal Filmów Górskich od dawna budziło w Tobie niejakie emocje. Wieść gminna donosiła o nim, jako o ósmym cudzie świata. Postanowiłeś więc naocz­nie sprawdzić, czy i ten kolejny będzie również wspania­ły. Mina zrzedła Ci nieco, gdy poinformowano Cię o koszcie tej przyjemności. Obliczyłeś lekko, że jeśli zrezygnujesz ze wszystkich posiłków, będziesz spał na wycieraczce przed hotelem, na salę kinową uda Ci się wślizgnąć zmyliwszy czujność bramkarza stojącego przez wejściem, a alkohol na imprezy towarzyszące przyniosą koledzy, to być może wyjdziesz na swoje. Na wszelki wypadek podkradasz rentę babci i już siedzisz w pociągu wiozącym Cię w kierunku Katowic.

Ośrodek Postępu Technicznego, zbudowany jako kuźnia partyjnych kadr Śląska i Zagłębia, w którym odbywa się festiwal, budzi odrazę, ale tłumisz ją i wchodzisz . Hol sprawia wrażenie żydowskiego bazaru — wszędzie kramy i stoiska. Tu pysznią się kolorowe puchówki atestowane przez samą Wandzię, tu znów kurtki z polarwearu od Kojaka, a tam wspinaczkowe cymesy, na które łypiesz pożądliwym okiem. A ile literatury! Nic, tylko wybierać w „Luzach”, „Taterniczkach”, „Bularzach” i „Optymis­tach”. Rzucasz się więc na to wszystko. Wyciągasz ręce, badasz materiał kurtki…i dostajesz po łapach od sprzedającej pani, której wyraźnie nie zależy byś coś u niej kupił. Zresztą jeden rzut oka na Twą postać wyraźnie wskazuje, że nie stać Cię nawet na guzik od gustownej, fioletowo-zielonej puchówki. Zdeterminowany kupujesz skakankę za trzy koła, którą na innym stoisku podsunięto Ci pod nos, być może jako aluzję, że jesteś za gruby i powinieneś trochę poskakać. Wysupłujesz jeszcze parę tysięcy na książkę Jima Currana i już w Twej portmonetce widać dno, więc czym prędzej uciekasz, by oczu swych już dłużej nie ranić.

Czas coś zrobić dla ducha! Udajesz się więc na sesję naukową. Gwoździem programu okazuje się być referat na temat relacji pomiędzy alpinizmem a komuną. Po nim zaczyna się dyskusja i wyraźnie widać, że ma ona charakter rozliczeniowy. Okazuje się, że niemal każdy z nas umaczał w komunistycznym bagienku, jeśli nie nogę, to przynajmniej palec.

-Tylko się nie wykręcaj, w latach 50- tych pisałeś piękne artykuły o wyczynach górskich Generalissimusa!

– A ty je czytałeś z wypiekami na twarzy!

– A pamiętacie, jak na zebraniu POP Sekcji Alpinizmu CWKS,,Legia” jeden z naszych obecnych tu kolegów dowodził, jakoby najwyższym szczytem Ziemi był Pik Stalina, a nie jakiś tam Mount Everest?

– Koledzy, co tu ukrywać wszyscy skurwiliśmy się!

– Ja bym się diabłu, a nie tylko komunie sprzedał, żeby być w górach

Jakiś dynamiczny starzec (sądząc po mundurze eme­rytowany pułkownik) wywija pięścią i coś krzyczy, nie wiadomo tylko czy za, czy przeciw. Ty zaś patrzysz na tę kupę alpinistycznych prostytutek, i nie wiesz czy się śmiać, czy płakać.

—      A ty!!! —  tu widzisz oskarżycielsko skierowany w siebie palec — widziałem cię w zeszłym roku w kwie­tniu przed budynkiem esbecji. Co tam robiłeś, nooo!?

– Właśnie, co tam robiłeś?

– Proszę, taki młody i już donosi!

Już nie jeden, ale dziesięć palców wyciąga się w Two­ją stronę, zaraz Cię rozszarpią, zlinczują, znaleźli wre­szcie kozła ofiarnego.

—     Ależ ja koledzy… ja tam mieszkam w pobliżu, pewnie szedłem po mleko, co wy…­

Lecz widzisz, że na nic tłumaczenia. Już sunie ku Tobie tłum, więc salwujesz się ucieczką, biegniesz korytarzem, przewijasz się pod ręką bramkarza i już dopadasz zbawczej, ciemnej sali. Drżąc jeszcze na całym ciele wciskasz się w jakiś fotel i jesteś bezpieczny. Właśnie zaczyna się kolejny, górski film. Gór co prawda na razie nie widać, ale droga ku nim prowadzi, na niej chłop wlecze konia. Docie­rają w piętro turni. Chłop zakłada stanowisko asekuracyjne dla konia przy pomocy haka i karabinka. Oczy otwierają Ci się coraz szerzej. Wyobraźnia zaczyna praco­wać. Logiczne rozwiązanie jest tylko jedno: koń się będzie wspinał! Tego jeszcze nie było! Ale numer! Ciekawe, jak będzie asekurował chłopa? Lecz szybko zostajesz sprowadzony na ziemię z wyżyn wyobraźni. Oto koń zostaje zastrzelony, obdarty ze skóry i zo­stawiony niedźwiedziowi na pożarcie. Ot i cały problem. Zniesmaczony czekasz na następną projekcję. Jest! Oto dwóch młodzieńców (chyba psychiczni) wlecze się przy pomocy sprzętu wspinaczkowego przez kolejne piętra niechlujnej i zdewastowanej klatki schodowej. Trwa to około 40 minut, po czym jeden z nich wypada przez jakiś lufcik, a jego skrwawione zwłoki przysypuje dozorca piaskiem z pobliskiej budowy. Hospody pomyłuj!

Następne obrazy nie wywołują w Twym znękanym ciele dreszczu grozy. Działają niczym pigułka nasenna, więc z lubością odsypiasz zaległości. Budzisz się od czasu do czasu, pozierając na ekran i znów zapadasz w błogą drzemkę, nie dostrzegając na nim niczego, godnego Twej uwagi.

I tak mija Ci pierwszy dzień festiwalu. W dzień drugi, nauczony przykrym doświadczeniem, a porządnie wy­spany, omijasz z daleka salę kinową. Decydujesz się za to pojechać na imprezę do Doliny Prądnika. W Pies­kowej Skale już czekają drewniane półkoszki, zaprzężo­ne w pary rączych koni, mające Was zawieźć do Wiel­moży. Tam, w hacjendzie jednego z bossów katowickiej alpinistycznej mafii ma się odbyć balanga. Nie przy­zwyczajony do obcowania ze zwierzyną pociągową, omi­jasz z daleka konie, z których każdy wygląda tak, jakby chciał Cię stratować. Sadowisz się na gustownej furce pełen obaw, ale wetknięta Ci do ręki flacha „Wyboro­wej” szybko je rozwiewa i rozgrzewa przyjemnie.

A na miejscu? Na miejscu czeka Cię drewniany pomost i orkiestra złożona z jurnych krakowiaków. Jakaś hoża, acz zgrzybiała babina, przebrana w koloro­wą krajkę porywa Cię w tany, i już sam nie wiesz, jak wycinasz hołubce, godne żwawego krakowiaczka. W przelocie nasuwa Ci się myśl, że tańcując w Poście zaliczasz grzech nie do wybaczenia, ale skoro nawet babinie to nie przeszkadza? Pogrążasz się więc w grze­szne szaleństwo, ochoczo wychylając podsuwane Ci kie­liszki, nie bacząc na konsekwencje.

Na dzień następny, skacowany i półprzytomny prze­prowadzasz bilans strat i zysków z tak niecierpliwie oczekiwanej imprezy. Cóż, nawet jeśli pozostała Ci tylko spowiedź, akt pokuty został już rzetelnie odpra­wiony na sali kinowej.

Be-Be (Barbara Baran)