Od zamieszczenia na stronie poprzedniego numeru minęło już niestety kilka tygodni. Nie jest to tempo satysfakcjonujące, ale niewiele na to mogę poradzić. Skanowanie, opracowywanie tekstów i układanie wszystkiego w trzewiach www jest zajęciem dosyć mocno eksploatującym wzrok, a ten od dawna szwankuje i trzeba walczyć małymi kroczkami. Ale do rzeczy czyli Taterniczka 27. Z racji wspomnianych z okazji numeru 26 ograniczeń cenzury, sygnowany jest oficjalnie jako wydanie na rok 1984 zeszyt nr 1. Ukazał się chyba wiosną tego roku i z pewnością planowałem jeszcze co najmniej jeden numer, ale na tym pierwszym się skończyło.
Analizując teraz jego treść widać, że w warstwie informacyjnej przeważają doniesienia z roku 1983. Po ich ilości widać, że kryzys wyjazdów zagranicznych z roku 1982 był już wyraźnie za nami, a towarzystwo wojażowało po świecie bez zbytnich ograniczeń Alpy, Andy, Himalaje. Można poczytać kilka relacji z wypraw w te góry, ale ciekawe, że obok aktualnych ukazały się drugiem dwaa dosyuć stare materiały.
Pierwszy to relacja Andrzeja Heinricha z wyprawy na Makalu z 1982, zakończonej wejściem na szczyt Andrzeja Czoka. Bardziej jednak zadziwiający jest fakt, że obok tekstu Andrzeja znalazł artykuł Jurka Kukuczki o jego fantastycznym samotnym wejściu na tę samą górę, ale rok wcześniej. Dwa i pół roku musiało minąć, zanim udało mi się namówić Jurka do współpracy, zresztą prawdę mówiąc jego opowieść nagrałem, opracowałem i opublikowałem. Po prostu mało go interesował aplauz medialny i nie miał ochoty na tracenie czasu na pisanie czegokolwiek. Był po prostu genialnym himalaistą i myśl, że wejście na Makalu znakomicie oddaje jego wielkość i wyjątkowość. Na górze nie było już nikogo, w bazie jedynie niezdolny do akcji Wojtek Kurtyka. Jurek wrzucił na plecy 23-kilogramowy plecak, wyruszył w górę nową drogą, by po kilku dniach zameldować się z powrotem na dole i na pytanie – dokąd dotarłeś? – odpowiedzieć krótko – do końca!
Drugi ważny wątek 27-go Taterniczka to odkrycie piaskowców przez łódzkich wspinaczy. Do tej pory właściwie nie mieliśmy pojęcia o tym świecie wspinaczki skalnej. Co prawda w drugiej połowie lat 60-tych bywał w Saskiej Szwajcarii Andrzej „Hrabia” Tarnawski z Krakowa i nawet opisał swoje wrażenia na łamach któregoś z wczesnych numerów naszego pisma, ale był to epizod. Dopiero w czasie wizyty Jasia Fijałkowskiego i towarzyszy w Aderszpachu dowiedzieli się oni o naszych rodzimych piaskowcach w Kotlinie Kłodzkiej. Stan wojenny w roku 1982 zamknął prawie wszystkie możliwości zagranicznych wyjazdów i łodzianie wybrali się na zupełnie egzotyczną podróż w nasze rodzime piachy. Działają tam zresztą aktywnie do tej pory, a Łódzki Klub Wysokogórski dorobił się nawet własnej chaty w Pasterce u stóp Szczeliń