Turbacz – w poszukiwaniu zimy 17 marca 2016
18 marca 2016
0

 

To już druga z rzędu zima bez śniegu pod Krakowem. Dlatego też biegówki wisiały na kołku od stycznia 2015, kiedy to zaliczyliśmy kilka wycieczek na Hejszowinie. W zasadzie już zapomnieliśmy o nich, ale nadeszły niespodziewane wieści, że od Klikuszowej, w dolinie Lepietnicy leży na tyle śniegu, że wejście na szczyt Turbacza na całej długości powinno być możliwe. Ponieważ umówieni byliśmy na środę 17 marca z Piotrem Gruszkowskim na jakiś wypad w góry, no to postanowiliśmy ruszyć na poszukiwanie znikającej zimy. Okazało się, że można założyć narty już zaraz na parkingu w dolinie i z małymi trudnościami na początku napierać aż do wierzchołka. Co więcej, w wyższych partiach śniegu było zdumiewająco dużo, co widać dobrze na kilku załączonych poniżej zdjęciach.

W schronisku zaledwie kilku gości, wszyscy albo na biegówkach, albo na turach. Wśród nich znalazł się także jeden z najlepszych wspinaczy Nowej Fali czyli Mariusz Gołkowski, wraz ze swoimi dwoma psami. Nie widzieliśmy się co najmniej kilkanaście lat i było o czym gadać.

Zjazd był prawdziwym wyzwaniem, chyba największym w mojej skromnej karierze eksploratora Gorców na biegówkach. Wracaliśmy już późnym popołudniem i śnieg był całkiem zmrożony. A na całej długości trasa była mocno posiekana nie tylko  przez nas i naszych poprzedników, a przede wszystkim przez pojazdy zwożące drewno. Na szczęście obyło się bez kontuzji, bo wywrotek nie brakowało – kilka lat temu udało mi się zjechać ze szczytu Turbacza aż do Rabki bez upadku. Ale wtedy warunku były laboratoryjne – na absolutnie równych, lodowych stokach 10 cm świeżego, nie tkniętego puchu.

KB