Taterniczek 24
Drogi Wspinaczu!

Jeśli pragniesz przeżyć rzecz naprawdę męską i mocną, nie udawaj się w Tatry ni w Alpy, ani nawet w Himalaje, idź po prostu na nadzwyczajne ze­branie członków KW-Kraków w celu wy­brania delegatów na Walny Zjazd PZA. Zapewniam Cię, że impreza ta dostarczy Ci niezapomnianych wzruszeń, które nie mogą się nawet równać z doznawanymi w górach wysokich.

Pierwszy wstrząs przeżyjesz już wchodząc na salę. Spodziewasz się bowiem zobaczyć grono tryskających ene­rgią i żądzą czynu młodzieńców, a przy­wita Cię parę rzędów przygasłych oczu, należących do dobrze zakonserwowanych starszych pań i panów, którzy przysz­li tu radzić nad sprawami i przyszło­ścią Klubu. Nieliczne młode rodzynki, kryjące się wstydliwie po kątach, nie wiedzieć czemu pozostające jeszcze w obrębie tej organizacji, stanowią przykry zgrzyt w zestawieniu z nobliwą re­sztą. Siadasz więc też w kącie i słu­chasz. Masz może nadzieję, że wybiorą Cię delegatem? Jesteś przecież wybijającym się młodym wspinaczem o szerokich horyzontach i mimo młodego wie­ku znasz się trochę na rzeczy. Nic z tego. Zarząd, jak na każdych szanują­cych się wyborach, przedstawia gotową już listę kandydatów, tzn. każe gło­sować na siebie. Stare wygi alpinis­tyczne będą się na pewno doskonale ba­wiły w swoim towarzystwie.

Ale oto z sali pada nieoczekiwana, a przyjęta z głębokim niesmakiem pro­pozycja: podać kandydatury paru Młodych! Jednak żeby zasadom demokracji stało się zadość, acz niechętnie, zostaje zaakceptowana.

I cóż drogi wspinaczu? Horror, ka­tastrofa! /cenzura wykreśliła/, sam /cenzura wykreśliła/ nie przeszedł! Oto zgubne skutki nadmiernej demokracji i swobody! Wstyd i hańba! Ale Ty właśnie przeszedłeś, więc nie my­ślisz o /cenzura wykreśliła/, tylko rozpiera Cię radość i duma. Czekasz na postulaty, cieszysz się jak będziesz nad nimi dyskutował na szero­kim forum, potem zawieziesz je z tryumfem do Zakopanego. A więc czekasz…

Ha! Z krzeseł pierwszego rzędu podnosi się nobliwy staruszek i szele­szcząc plikiem drobno zapisanych ka­rteczek oświadcza, że on króciutko i na chwileczkę… Natychmiast ogarniają Cię złe przeczucia, w pełni zresztą uzasadnione, bo oto przez godzinę sie­lskie dźwięki dzwoneczków i jurne na­woływania juhasów oraz góralskich dzie­wek przeplatają się z hukiem młotów pneumatycznych, rozwalających asfalt drogi wiodącej do Morskiego Oka i rumorem burzonych schronisk.

A Ty jak we śnie idziesz drogą pod Mięguszowieckie, pot Ci oczy zalewa, a trzydziestokilogramowy wór przygniata do ziemi. Co godzina mija Cię w pędzie czterdziestoosobowa „jednodniowa wycieczka” spiesząca, by zdążyć pod Rysy i z powrotem przed zachodem słońca.

Płyniesz, uśmiechając się z lekka na fali swojej wyobraźni poprzez gro­źną dla Tatr uchwałę 153, mijasz lasy ściętych głów wszelkich wrogów idei ochrony przyrody i wciąż dotrzeć nie możesz w te góry, dotknąć skały i po prostu się wspinać. Nie wiesz już, czyś na zebraniu Ligi Ochro­ny Przyrody, czy też Klubu Seniora.

Wreszcie staruszek, skończywszy swój „króciutki referacik” spiesz­nie opuszcza salę, uznawszy, swą ro­lę za skończoną. Więc może teraz uda się przerwać tę złą passę i skie­rować uwagę zebranych na właściwe tory? Nic z tego. Drogi Przyjacie­lu! Temat powraca, jak przeklęta fala, mimo iż próbujesz nieśmiało wtrącić, że to przecież zebranie Klu­bu Wysokogórskiego, a nie Rady Naj­wyższej Ochrony Przyrody… Rozlega­jące się tu i ówdzie głosy, wzywające do opamiętania giną jednak w ogólnym wrzasku zebranych, domagają­cych się krwi tych, co w Tatrach bu­dują kioski z piwem, klozeciki, kolejki linowe i inne wredne urządze­nia.

Tak więc mija minuta za minutą, godzina za godziną, a sensownych pos­tulatów jak nie było, tak nie ma. Księżyc zagląda w okno, a szacowne­mu gronu opadają głowy. Widząc, że wszystko stracone, proponujesz nie­śmiało wyznaczenie terminu dodatko­wego spotkania. Ciągle jeszcze się łudzisz….

Be-Be (Barbara Baran)