Czasy mamy ciekawe, oj ciekawe. I to tak dalece, że redakcja aż zapomniała o swojej podstawowej powinności, tj. o wydawaniu „Taterniczka”. Ale cóż, taterniczkowi decydenci tak gorliwie zabrali się za odnowę naszego kraju, że nie starczyło im już czasu, ani energii na dopilnowanie kolejnego numeru. Naczelna zaczęła uzdrawiać polską naukę i szkolnictwo wyższe. Szara Eminencja zaś spokojnego „Taterniczka” porzucił na rzecz politycznie podejrzanego pisma związkowego. Jeśli dodać do tego nowo narodzoną córkę, to nie dziwota, że wcięło go zupełnie.
Nic więc dziwnego, że numer 24, który był już właściwie gotowy do druku w pierwszych dniach października 1980 r., ujrzał światło dzienne pod koniec lutego 1981 r. Kolejne terminy – ogłaszane wszem i wobec jako ostateczne i nieprzekraczalne – mijały, a „Taterniczek” czekał wciąż na zmiłowanie. Doszło do tego, że Szara Eminencja obawiając się, iż na fali odnowicielskich nastrojów rozeźlony lud taternicki zechce go zrzucić z zajmowanego stołka, przestał pojawiać się w klubie. Co chwila spozierał tylko przez okno, czy aby nie zbliża się jakiś komornik, mający wyegzekwować należność za wpłacone uprzednio prenumeraty. Na szczęście nic takowego nie miało miejsca – znaczy wierzą w nas!
Wreszcie jednak „Taterniczek” pojawił się. Trochę w nim zmian w stosunku do poprzedniego numeru. Jakie są to zmiany – czy wyszły pismu na lepsze, czy na gorsze – ocenią sami Czytelnicy, więc nie ma co o nich pisać. Chcemy tylko wyjaśnić, że zniknięcie cenionej przez wszystkich „Kroniki Towarzyskiej” nie jest spowodowane świadomym działaniem redakcji. Po prostu z przyczyn wzmiankowanych powyżej była ona odcięta od wszelkich plotek, które się przecież na Kronikę składają. Przyrzekamy jednak, iż w następnym, 25-tym już numerze, powrócimy do tej, jakże związanej z taterniczkową tradycją, rubryki.
A więc do następnego numeru, który – jak mamy nadzieję – nie będzie się rodził w takich bólach jak numer niniejszy.
REDAKCJA