Jura na narty?
10 stycznia 2024
0

Kilka miesięcy temu Piotrek Gruszkowski, redaktor prowadzący Magazyn „Góry” zwrócił się do mnie z propozycją napisania tekstu o narciarskich wędrówkach po Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. Przygotowywał właśnie numer, poświęcony głównie tej naszej jurajskiej krainie – nie tylko jej aspektom wspinaczkowym, ale także innym rodzajem aktywności jak rowery… czy właśnie narty. Oczywiście nie te popularne zjazdowe, ale back country czyli po polsku narty śladowe, znane najczęściej biegówkami.
Tak powstał artykuł, który po kilku skrótach znalazł się w 292 numerze Magazynu, a poniżej można przeczytać jego pierwotną wersję. Jednocześnie zachęcam do zaglądnięcia na stronę www.goryonline.com i zapoznania się z całym „jurajskim” numerem „Gór”.

Nie ma to jak zakładać ślad w świeżym śniegu.

Zalety Jury Krakowsko-Częstochowskiej Czytelnikom „Gór” są doskonale znane – piękne krajobrazy, skałki, szlaki turystyczne, wspinaczka czy rowery i nie ma co się nad nimi rozwodzić, bo to byłoby wyważanie otwartych drzwi. Ale Jura i narty – to skojarzenie bardzo rzadkie!
Ale spokojnie, nie zamierzam nikomu wmawiać, że to świetna kraina do uprawiania narciarstwa zjazdowego, choć kilka małych wyciągów działa tu od wielu lat z niemałym powodzeniem. Nie mogą się równać z jakąkolwiek stacją narciarską w najniższych nawet górach, ale można na nich nieźle poćwiczyć przed wyjazdem do większych resortów. To coś na kształt ścianek wspinaczkowych, których treningowych zalet nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Mam na uwadze zupełnie inny rodzaj narciarstwa, na który w polskim języku nie mamy zbyt dobrego określenia. Po angielsku to back country skiing, my natomiast mówimy narty biegowe lub po prostu biegówki. Ale przecież nie o bieganie po wytyczonych trasach mi chodzi, takich na Jurze na lekarstwo, natomiast przestrzeni do wędrówki bez dróg i szlaków na nartach nie brakuje. Co więcej to – w mojej opinii – idealna kraina do takich eskapad, lepszej w Polsce nie znajdziecie!

Historia mojej narciarskiej przygody na Jurze

Od 60 z górą lat włóczę się po tej Jurze, ale przygodę z nartami zacząłem gdzieś pod koniec lat 70-tych. Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia o biegówkach, ani o skiturach, a więc pierwsze, nieczęste zresztą eskapady zaczynałem ze zwykłymi nartami zjazdowymi. Prawdę mówiąc była to dosyć masochistyczna zabawa – wiązania były sztywne i buty oczywiście też, choć nie tak pancerne jak dzisiaj. Przy chodzeniu rozpinaliśmy szeroko buty i stopa miała na tyle duży zakres ruchu, że dało się wędrować. Przed zjazdem oczywiście usztywnialiśmy zapięcia buta.
Gdzieś około roku 1982, jeszcze w czasie stanu wojennego, zauważyłem w Szczyrku gościa posuwającego się szybko grzbietem Skrzycznego na biegówkach, który po dotarciu do trudnej trasy zjazdowej zaczął z gracją i wielką pewnością zjeżdżać, stosując po mistrzowsku technikę pługu! Nieco mnie zamurowało, bo wcześniej myślałem, że tego typu narty nadają się wyłącznie do biegania i to po specjalnych trasach.
I tak zrodziła się we mnie myśl o użyciu biegówek do zimowych wędrówek po naszej Jurze. Jakoś udało mi się zdobyć mój pierwszy zestaw i zacząłem swoją przygodę z tymi nartami, która zresztą trwa do dzisiaj. Dobrze pamiętam swój pierwszy zjazd po zmrożonym śniegu, który zakończył się natychmiastową wywrotką. Nie wiedziałem bowiem, że postawa zjazdowa na biegówkach jest diametralnie różna od tej klasycznej, stokowej, ze sztywnymi butami i wiązaniami.

Podejście zboczami pod Witkowymi Skałami nad Doliną Szklarki.


Po upadku komuny nabyłem porządne szerokie, tzw. śladowe narty post enerdowskiej produkcji, buty do wędrówek i zacząłem chodzić po okolicach Krakowa. Ale mój zapał do tego typu zajęcia nieco zelżał, człowiek wpadł w szpony rodzącego się wtedy kapitalizmu i na wspinanie czy wędrowanie na nartach nie było czasu. Zresztą otworzyły się dla nas Alpy z ich wspaniałymi stokami i całą swą uwagę skierowałem na narty zjazdowe i snowboard.
W końcu jednak przeprosiłem się z biegówkami, po wielu latach latach wyciągnąłem je z szafy i ruszyłem na ponowne spotkanie tej zimowej zabawy. A był to nie tuzinkowy come back. Mieszkaliśmy wtedy w samym centrum Krakowa i któregoś bardzo śnieżnego dnia 2006 roku wziąłem do ręki narty, kije i wskoczyłem w biegackie buty. Ponieważ były skórzane i bardzo lekkie, z podeszwą wibramową, można było w nich swobodnie chodzić po mieście. Tak też zrobiłem i udałem się pieszo na pobliski tramwaj pod Pocztę Główną, skąd dojechałem do pętli na Salwatorze. Śniegu było na tyle dużo i ciągle padało, że natychmiast mogłem zacząć wędrówkę kompletnie białą Aleją Waszyngtona w kierunku Kopca Kościuszki, Sikornika i Lasku Wolskiego. Po trzech godzinach wróciłem do miasta poprzez Błonia, gęsty śnieg sypał non stop i na nartach dotarłem prawie do samego centrum, bo do Sklepu Podróżnika z nartami biegowymi na ulicy J. Szujskiego!

Basia Baran szusuje na wierzchowinie w okolicy wsi Łazy, luty 2012.


Po tym obiecującym początku spiknęliśmy się z Piotrem Gruszkowskim, z którym wcześniej wielokrotnie bywaliśmy w Tatrach czy Alpach, jeżdżąc na nartach i snowboardach. On też dojrzał wtedy do urozmaicenia swoich rozlicznych outdoorowych pasji i tak zaczęliśmy wspólne wędrówki na biegówkach. Z racji łatwego dojazdu często chodziliśmy po Gorcach czy grzbietach Polskiego Spiszu. Ale najbliższym, najwygodniejszym i chyba najpiękniejszym dla nas celem zawsze była Jura i nie dziwota, bo przecież Kraków leży na jej południowym krańcu. Przy dobrych warunkach śniegowych można spokojnie szusować na biegówkach w granicach samego miasta, jak choćby po wspomnianym Sikorniku, Lasku Wolskim, Wzgórzach Tynieckich czy nawet wokół znanego wspinaczom Zakrzówka.


Jura czyli smak dawnej wyrypy narciarskiej
A żeby dotrzeć nieco dalej na północ wystarczy często nawet mniej niż 30 minut jazdy samochodem i już jesteśmy w sercu tej fantastycznej krainy zimowego wędrowania na nartach. Urozmaicone, pofalowane, ale łagodne stoki, szerokie przestrzenie otwartych pól, przemieszane z malowniczymi lasami, relatywnie niezbyt gęsta zabudowa – nie ma tu, jak na nizinach, żadnej monotonii, a zjazdy są dosyć umiarkowane. Nie musimy się trzymać wytyczonej przez kogoś trasy, możemy chodzić po leśnych drogach, których tu wiele, przecinać dowolnie pola i łąki, od ostańca do ostańca, od doliny do doliny, ze wsi do wsi.
Tak się w górach nie da, tam można się poruszać wyłącznie po turystycznych trasach czy leśnych drogach. Górskimi stokami czy na przełaj przez stromy las na biegówkach nie przejdziemy, już nie mówiąc o zjazdach. Na całej Jurze – od Krakowa po Częstochowę – da się w zimie wędrować swobodnie i bez przeszkód, nawet przejście wprost przez las jest relatywnie łatwe. W zimie bez trudu można modyfikować założoną trasę, znacznie łatwiej niż w lecie, kiedy musimy trzymać się ścieżek i dróg, można robić zróżnicowane pętle i wracać do punktu wyjścia w dowolny wręcz sposób.

Tu też Basia Baran, ale na początku lat 80-tych XX wieku. Z tyłu jedna z najpiękniejszych skał całej Jury wśród bezkresnej bieli pól. Dzisiaj to już przeszłość, takich widoków już nie ma, a Fiala jest cała zarośnięta jurajską „dżunglą”.


A co ze śniegiem?
Tyle piszę o wspaniałościach zimowych jurajskich wędrówek na nartach, a tymczasem ktoś może powiedzieć – a co ze śniegiem? Przecież ostatnimi laty nie mamy go w Europie zbyt wiele i nasza Jura nie jest tu wyjątkiem. Jest go zdecydowanie mniej niż dawniej i ostatnio zdarzały sie nawet zimy, kiedy ani jednego dnia nie dało się na nartach chodzić po polach. Na szczęście ostatni sezon dał jakąś nadzieję i można było nieźle pobrykać po całej Jurze, i nie tylko. Opady były tak silne, że w grudniu przez wiele dni na krakowskich Błoniach została nawet wyznaczona trasa biegowa z prawdziwego zdarzenia, zaś na wierzchowinie zdarzało mi się przebijać przez zaspy grzęznąc na nartach po kolana w śniegu!
To był oczywiście wyjątkowy czas, ale najczęściej poruszać się na nartach po centrum Krakowa oczywiście się nie da. Wysokość naszego miasta nad poziomem morza to tylko nieco ponad 200 m. Ale już Kopiec Kościuszki na Sikorniku to 326 m, zaś najwyższy punkt miasta czyli Kopiec Piłsudskiego na Sowińcu osiąga 383 m! To sporo, ale ta ostatnia kota to przecież z grubsza średnia wysokość całej Wyżyny od Częstochowy do Krakowa, a najwyższe jej punkty to Góra Zamkowa na Podzamczu 515 m i Grodzisko w Jerzmanowicach 512 m (Skała 502).
To całkiem sporo i co bardzo ważne, cały ten teren posiada dosyć szczególny mikroklimat. Zima w okolicy Jerzmanowic czy Podlesic trwa często dłużej nawet o 2 tygodnie niż w Krakowie czy Zawierciu. Dzięki temu pokrywa śnieżna, choć w ostatnich latach niezbyt wielka, jest znacznie grubsza na wierzchowinie niż np. w Dolinkach i trzyma się znacznie dłużej. Często można tam przemykać się gdzieś pod lasami po zmrożonych płatach śniegu nawet wtedy, kiedy na słonecznych ostańcach wspinaczka odbywa się na całego.

To zdjęcie z pierwszych dni grudnia 2023. Spadło wtedy w Krakowie tyle śniegu, że na Błoniach wytyczono wspaniałą trasę narciarską z wieżami kościołów Starego Miasta w tle!


Jura vs Jakuszyce?
Po lekturze poprzednich akapitów mogłoby się wydawać Szanownym Czytelnikom, że dla miłośników biegówek wyjazd w zimie do Jakuszyc, na Hejszowinę czy innych ośrodków tego typu to niepotrzebna fanaberia. Otóż nic bardziej mylnego – tamtejsze trasy to czysta poezja, przyjemność i wręcz kwintesencja narciarstwa biegowego, a jeśli lubimy taką zabawę, to nie możemy ich nie zaliczyć. Na Jurze ich nie znajdziemy, to kraina backcountry czyli swobodnego wędrowania, a nie biegania na nartach, po prostu coś innego.
Obecna infrastruktura turystyczna pomiędzy Krakowem a Częstochową jest wystarczająco rozwinięta, aby można było wybrać się tam na całkiem udany wypad narciarski. Nie trzeba mieszkać w Krakowie, Katowicach czy innej pobliskiej miejscowości. Bez trudu można tu wynająć jeden z licznych hoteli, apartamentów czy zainstalować się w jakiejś agroturystyce i spędzić tu kilka dni na biegówkach. A przy okazji zaliczyć wiele turystycznych atrakcji, jak choćby Ojców, który coraz częściej staje się w zimie bazą dla miłośników biegówek z całego kraju.

Styczeń 2021, wędrujemy w okolicy Leśniczówki Grzybów nad Lotniskiem w Balicach.

Na koniec kilka praktycznych spostrzeżeń
Zacznijmy od nart

Generalnie gdy wędrujemy na biegówkach, najlepiej robić ta na nartach szerszych od tych typowych, stosowanych do biegania po wytyczonych śladach. Nie mniej jednak wspomniany wcześniej Piotrek wędruje do tej pory na nartach wąskich prawie jak zapałki i daje radę. Oczywiście narty do kroku łyżwowego nie wchodzą w grę, przecież nie ma tam ubitych tras.
Ja od wielu już lat używam bardzo szerokich nart, które znakomicie ułatwiają poruszanie się na nieprzetartym szlaku i podniosły przyjemność wędrowania na nieosiągalny wcześniej poziom. Wśród wielu, nawet wytrawnych wyjadaczy budzą spore zdziwienie. Wyglądem swym przypominają wręcz narty zjazdowe, są wykonane z drewna, bardzo lekkie, z plastikowym ślizgiem oraz możliwością łatwego i szybkiego zakładania mini fok. Ale te ostatnie są przydatne jedynie na bardzo twardym śniegu i długich podejściach, a prawdę mówiąc, na Jurze nigdy nie miałem potrzeby ich stosowania.
Ponad to dzięki dużej szerokości narty te są bardzo krótkie, co znacznie ułatwia przemarsz przez zagajniki czy wręcz las, a także jazdę w nierównym terenie. Dodatkowo posiadają krawędzie metalowe i są lekko taliowane, co czyni skręty i zjazdy znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze. A prawdę mówiąc, to co w narciarstwie biegowym kręci mnie najbardziej, to właśnie zjazdy! Tak na marginesie, to kiedyś zjechałem na biegówkach z Turbacza do Rabki bez jakiejkolwiek wywrotki i była to jedna z moich najbardziej emocjonujących przygód górskich.


Buty i wiązania
Do wędrówek zalecam używanie lekkich, miękkich i dobrze ocieplanych butów z turystyczną podeszwą. Zdecydowanie wolę je od popularnych teraz skorup plastikowych. Są ciepłe, można w nich swobodnie chodzić, a nawet zdarzało mi się prowadzić samochód i to bez specjalnego problemu. A to jest dosyć ważne w przypadku, kiedy nie ma zbyt dużo śniegu czy też mamy jakąś awarię i musimy ściągać narty, by na piechotę dotrzeć do samochodu.
W tej chwili w klasycznym narciarstwie biegowym, a tą technikę używamy w naszym backcoutry, dominują wiązania typu NNN lub SNS. Nie mnie o nich tu pisać, wystarczy choćby wejść na stronę Sklepu Podróżnika i poczytać na ten temat. Ja też takie mam, ale w zmodyfikowanej przez firmę Rotefella wersji, którą nazwę nieprofesjonalnie modelem z ręcznym zapięciem. Zasada działania i poruszania się w nich jest taka sama jak w tych poprzednich, nie mniej jednak dzięki swojej konstrukcji wpinanie i wypinanie z nich jest zdecydowanie bardziej komfortowe.
Szczególnie ma to miejsce w sytuacji zamarzania wiązań, co zdarza się wcale nie tak rzadko, kiedy w południe jest ciepło i miękki śnieg, a pod wieczór chwyta mróz. Wtedy mozolnie musimy czyścić otwory aby dało się wpiąć i wypiąć buta. Pewnego razu, w taki właśnie dzień, wiązania Piotrka zamarzły do tego stopnia, że nie dało się wypiąć butów. Mógł jedynie wyjąć z nich stopy i wędrować do samochodu w skarpetkach. Na szczęście ja z tym nie miałem żadnego problemu i mogłem szybko podjechać, ratując go z opresji.

Krzysztof Baran i Piotrek Gruszkowski na polach wierzchowiny w pobliżu Przegini w styczniu 2021. Na zdjęciu dobrze widać różnice w typie stosowanych przez nich nart i wiązań. Właśnie tego dnia, pod wieczór, na zakończenie wyprawy miał miejsce problem z opisanym powyżej wypięciem wiązań.


Czemu nie skitury?
Takie pytanie jest oczywiste i nie jeden raz je słyszałem z ust ludzi z naszego środowiska. Odpowiem krótko – na Jurę to kiepska alternatywa i nie ma sensu jej tam stosować. Taki sprzęt jest zbyt pancerny, przewidziany na góry typu alpejskiego, no, można go używać i w naszych Beskidach, Gorcach czy Bieszczadach, choć i tam ja preferuję biegówki. Skitury to po prostu ciężka artyleria i zwyczajnie ogranicza przyjemność radosnego wędrowania po białych przestrzeniach jurajskich pól, gdzie z reguły jest dla nich za mało śniegu. A ich główny atut, jakim jest komfort zjazdu, na łagodnych pagórkach może być wykorzystany w bardzo niewielkim zakresie.


A może telemark?
To mało znana w Polsce sztuka narciarska, w zasadzie ta najstarsza, bardzo szlachetna, ale trudna technicznie i jej opanowanie wymaga sporo czasu. Zrodziła się w Norwegii już w latach 60-tych XIX wieku (!) i używana była głównie do wędrówek, a nie do zjazdów. Kiedy zaczęło się rodzić narciarstwo alpejskie, została wyparta przez technikę skrętów równoległych i zapomniana. Do Europy wróciła z powrotem po 100 latach z USA, ale nie zyskała zbytniej popularności, za wyjątkiem… Norwegii!

Piotrek Gruszkowski gdzieś nad Doliną Prądnika, rok 2010 zima zjawiskowa – mnóstwo śniegu, silny mróz, a wszystko dookoła oblepia szadź.


Ja kiedyś jej próbowałem, ale stwierdziłem, że nie opłaca się przysłowiowa skórka za wyprawkę. Poza mozołem nauki tego stylu, dużym problemem zarówno w Polsce, jak i w ogóle w Europie było zdobycie takiego sprzętu. Ale najważniejsze jest to, że tak naprawdę na wędrówki narciarskie telemark jest zupełnie zbędny, dzisiejsze narty i wiązania backcoutry spełniają praktycznie tę samą rolę. A są łatwiejsze, tańsze i łatwo dostępne.

Tekst i zdjęcia Krzysztof Baran

Autor na szczycie Sokolicy w Dolinie Będkowskiej w 2012 roku.