Sycylia Monte Cofano
4 stycznia 2022
0

WYCIECZKA DOOKOŁA MONTE COFANO
Nasza listopadowa wyprawa na Sycylię kontynuowała się obiecująco i w niedzielny poranek 14.11.2021 ja i Jacek wyruszyliśmy z plaży w Cornino szutrową drogą na wschód, pod skały przypominającego piramidę Monte Cofano. Tu małe wyjaśnienie – Cornino, gdzie mieszkaliśmy, to nadmorski przysiółek leżącego powyżej niewielkiego miasteczka Custonaci.

Idziemy w górę, za plecami Jacka Erice.

Nasza druga dwójka: Krzysiek i Wojtek, ogarnięta nieodpartym pragnieniem powtórnego zmierzenia się ze ścianami San Vito, porzuciła mnie i Jacka na zakręcie drogi prowadzącej pod grotę Mangiapane. Lecz nie grota, skądinąd warta odwiedzenia, była dziś naszym celem. Spoglądaliśmy tęsknie w górę na ostry szczyt Monte Cofano. Jednak dość mętny opis wejścia, najeżony ostrzeżeniami o jego trudnościach i krótki dzień, skłonił nas do porzucenia ambitnych planów. Postanowiliśmy obejść górę w kółko, co zapowiadało znacznie mniej męczącą wycieczkę, za to krajobrazowo znakomitą. Tak więc opuściliśmy szutrówkę i skręciliśmy ścieżką w lewo, kierując się ku dobrze widocznej, niezbyt wysokiej, trawiastej przełęczy. Nigdzie po drodze nie napotkaliśmy szlaku na szczyt.
Na przełęczy, wokół małej skałki ze źródełkiem u podstawy, kręciło się kilka włoskojęzycznych osób. Znakomita ich większość poszła za drogowskazem „Baglio Cofano”. Brzmiało to trochę jak balia i kojarzyło nam się z wodą, ale kierunek się nie zgadzał, więc zasięgnęliśmy języka. Baglio okazało się być, jak zrozumieliśmy, jakąś starożytną, ciekawą budowlą, ale nie ona była naszym celem. Porzuciliśmy więc niewłaściwą ścieżkę i skierowaliśmy się ostro w dół ku błyszczącej w słońcu, błękitnej zatoce.

Widok na Monte Monaco i klif San Vito, a w dole Torre Tonnara.

Zatrzymaliśmy się na małym wypłaszczeniu wśród traw i karłatek, mając po drugiej stronie zatoki Monte Monaco i długi mur skał San Vito, gdzie właśnie powinni działać nasi wspinacze. Gdzieś w dole, pod nami, majaczyła Torre Tonnara, przypominając dawną historię tych ziem. Widok był tak oszałamiający, że przez chwilę współczuliśmy naszym panom, że przed nosem mają tylko ścianę. Pozdrowiliśmy ich mentalnie i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Szlak wskazywał na wąską ścieżkę w dół… zagrodzoną siatką! O nie! Siatka została pokonana, a my pomknęliśmy dalej nie bacząc na konsekwencje. Do pokonania pozostał stromy, trawiasty stok. Wieża Tonnara i plaża nad turkusową zatoką przybliżała się z każdą chwilą, gdy ścieżkę zagrodziła nam stojąca w poprzek maszyna rolnicza. Nie dało się jej obejść ani dołem ani górą, bo wszędzie po stoku wiły się grube, plastikowe węże – prawdziwe grubiaństwo! Pokonaliśmy ją wspinaczką wprost. Nie była zbyt trudna.

Basia w zatoczce pod Torre Tonnaro.

Jeszcze z 10 minut w dół i mogliśmy obejrzeć ze wszystkich stron wieżę obronną z XIV wieku i małą zatoczkę, w której zimnych wodach pławiło się paru odpornych turystów. My, odziani w polary i długie spodnie podziwialiśmy tylko ich determinację, spożywając skromny posiłek na maleńkiej, kamienistej plaży. Najchętniej spędzilibyśmy tu resztę dnia na błogim lenistwie i podziwianiu widoków. Mur skalny pod San Vito przybliżył się i powiększył, jednak lekka mgiełka nie pozwoliła dostrzec szczegółów w postaci Krzyśka i Wojtka dzielnie walczących w ścianie. To oczywiście żart: dzieliło nas od nich dobrych parę kilometrów.
Ale cóż! Rozsądek podpowiadał, że krótki, listopadowy dzień szybko się skończy, a nam została jeszcze ponad godzina drogi. Wstaliśmy więc niechętnie i pomaszerowaliśmy dalej wzdłuż brzegu. Po kilkudziesięciu metrach drogę zagrodziła nam kolejna siatka, tym razem ze znakiem zakazu przejścia, ale bez żadnych wyjaśnień. Zrobiliśmy to samo, co poprzednim razem: po prostu sforsowaliśmy ją bez żadnych ceregieli, zastanawiając się jedynie, jakie to niespodzianki będą nas czekać na szlaku.

Słońce nad Erice, a my maszerujemy przez zarośla karłatek.

Póki co ścieżka wiła się brzegiem morza wśród traw i jesiennych cyklamenów, a nad nami, na stromym stoku wznosiły się pomarańczowo-żółte turnie i turniczki. Co chwila spotykaliśmy dawno opuszczone kamieniołomy, ale żaden z nich nie był tak efektowny, jak ten na Monte Monaco. Idąc natknęliśmy się na bardzo starą, wyrzeźbioną w wapieniu kapliczkę, która miała za patrona świętego Mikołaja. Ścieżka, ogrodzona tu drewnianymi barierkami, podniosła się nieco, przechodząc nad brzegiem najeżonym białymi, ostrymi skałkami, przypominające śnieżne penitenty.
Jeszcze jakieś 15 minut i wysoko nad naszymi głowami ukazał się otwór jaskini. To grota Crocifisso, nazwana tak prawdopodobnie od murowanej kapliczki pod takim wezwaniem. Stromą ścieżką podeszliśmy do sporego, trójkątnego otworu, od którego w głąb prowadził dość szeroki korytarz. Z braku światła zaniechaliśmy jego dalszej penetracji i szybkim marszem ruszyliśmy ścieżką. Minęliśmy kolejny zakręt i krajobraz zmienił się niespodziewanie: przed nami wyrosła w oddali góra ze średniowiecznym miasteczkiem Erice na szczycie, tonąca w promieniach zachodzącego słońca. I jeszcze ostatnia, historyczna atrakcja wycieczki – Torre San Giovanni. Z bliska okazała się być, niestety, nieudolnie odrestaurowaną budowlą.

Niewielka plaża w centrum Cornino, to początek i koniec naszej wycieczki.

Widoczne na horyzoncie zabudowania zwiastowały bliski koniec wycieczki. Pozostała nam jeszcze do przebrnięcia błotnista łąka, całkowicie porośnięta krzaczastymi karłatkami, co nadawało jej wygląd niesłychanie egzotyczny. Aż znów stanęliśmy przed siatką. Władze rezerwatu stanowczo nie życzyły sobie naszej obecności na tym pięknym szlaku. Ale cóż! Polak potrafi, więc za chwilę znaleźliśmy się po jej drugiej stronie. Napis w tłumaczeniu z włoskiego głosił: „Wstęp wzbroniony z powodu spadających kamieni”. Na szczęście nie spadł ani jeden. Zamknięta kasa dobitnie świadczyła o tym, że wycieczkę odbyliśmy nielegalnie. Tylko, że weszliśmy na szlak od zupełnie przeciwnej strony góry…
Tak czy owak za nami był piękny, pełen wrażeń i przygód dzień, więc nieco zmęczeni (około 4 godzin marszu) rozłożyliśmy się na drewnianym podeście na plaży w Cornino, kontemplując zachód słońca nad Erice.

mapy.cz – to znakomita nawigacja, którą możemy za darmo zainstalować na smartfonie. Posiada kilka wersji mapy, w tym drogową, ale też i bardzo dokładną turystyczną. Niezwykle ułatwia poruszanie się w terenie.

tekst: Barbara Baran, zdjęcia Barbara Baran, Jacek Binder, Krzysztof Baran

I jeszcze kilka fotek z naszej wycieczki i nie tylko.